Aby wyświetlić tę zawartość zainstaluj lub zaktualizuj odtwarzacz Flash Player.

Dzieje Sochaczewa (1202-1476)

Spis treści

Życie codzienne ludności

Mieszkańcy

Społeczeństwo na Mazowszu w okresie panowania książąt było już podzielone na cztery stany typowe dla formacji feudalnej: duchowieństwo, rycerstwo (później szlachta), mieszczaństwo i chłopstwo. Najbardziej interesujące nas mieszczaństwo, które jako stan dopiero się kształtowało, z uwagi na intensywny proces lokacji miast, jednolite na ogół pod względem statusu materialnego w czasach narodzin miasta, z upływem czasu rozwarstwiało się na tle majątkowym. Zamożność, ale i pochodzenie oraz rodzaj wykonywanych zajęć warunkowały przynależność do określonej kategorii społeczności miejskiej, dzielonej powszechnie na obywateli miejskich, a więc patrycjat i pospólstwo, oraz pozbawionych obywatelstwa miejskiego, czyli plebs.

W odniesieniu do miast tej wielkości i znaczenia, co Sochaczew, najwięcej śladów pozostało po jego elitach społecznych. Ich autorytet budowała głównie zamożność implikująca dalsze składniki przynależności do kręgu uprzywilejowanych mieszczan, takie jak sprawowanie władzy w mieście, umiejętność pisania i czytania czy zamieszkiwanie w centrum. Tę najbogatszą, nieliczną jednak grupę stanowili zamożni kupcy, właściciele obszernych gruntów, a z rzemieślników złotnicy, młynarze i niektórzy piwowarzy. W tradycyjnym ujęciu określano ich mianem patrycjatu (patrium). W rękach tej grupy spoczywała władza w mieście. Z patrycjatu wywodzili się wójt, ławnicy, burmistrz, rajcy i starsi majstrowie poszczególnych cechów. Nie zawsze była to grupa stała. Nieudane transakcje gospodarcze i inne niepomyślne zdarzenia często degradowały członków patrycjatu do żebraków.

Właściciele warsztatów rzemieślniczych, drobni kupcy, właściciele zajazdów i szynków tworzyli grupę średniozamożnego mieszczaństwa zwaną pospólstwem. Na równym z nimi poziomie znajdowali się mieszczanie trudniący się wyłącznie uprawą roli. Obie wymienione warstwy społeczne miały prawa miejskie. Toczyła się jednak między nimi ciągła walka o władzę w mieście i właściwy rozdział ciężarów podatkowych.

Najuboższa część mieszczaństwa, pozbawiona majątku i zajęcia, to tzw. plebs. Była to najliczniejsza grupa, w skład której wchodzili: biedota, pracownicy najemni, domokrążcy, przekupnie noszący cały swój majątek w worku na grzbiecie, chłopi zbiegli ze wsi i oferujący swoje usługi rzemieślnikom, tragarze, robotnicy budowlani, pielgrzymi, bezproduktywna ludność (chorzy, kaleki, włóczędzy, zbiegowie i żebracy) czy wreszcie służba domowa. Ta ostatnia grupa ludzi była mało stabilna, jeśli idzie o miejsce pobytu, pracowała na ogół na podstawie umów ustnych zawieranych na określony czas. Zinstytucjonalizowaną grupę ubogich stanowili żebracy. W Sochaczewie, oprócz miejscowych, często dożywali swoich dni żebracy przybyli z zewnątrz. Okresowo ich liczba mogła być wysoka, zwłaszcza w dni jarmarczne czy odpustowe. Była to zatem grupa ludzi również dość mobilna.

Zupełnie niemożliwa do odtworzenia jest towarzysząca wspólnocie miejskiej grupa ludzi określanych obecnie jako margines społeczny, którą stanowili drobni przestępcy, złodzieje, czy tzw. dziewki wszeteczne, trudniące się nierządem. Ich obecność w mieście i pokrętne koleje losu dokumentowały na ogół miejscowe księgi miejskie. Te ostatnie dla Sochaczewa niestety nie zachowały się do naszych dni, zostały bowiem zniszczone w czasie potopu szwedzkiego, a te, które się ostały po najeździe szwedzkim i znalazły w Archiwum Głównym Akt Dawnych w Warszawie, spalili hitlerowcy w 1944 roku.

Prawo obywatela miasta przysługiwało w średniowieczu jedynie tym mieszkańcom, którzy spełniali określone warunki: zamieszkiwali w nim co najmniej rok, dysponowali świadectwem wolnego i prawego pochodzenia, wyznawali religię chrześcijańską i posiadali na własność choć jedną nieruchomość. Członkowie stanu mieszczańskiego cieszyli się wolnością osobistą. Mówiono, że „powietrze miejskie czyni wolnym” i dlatego stosowano zasadę, w myśl której poddany przebywający w mieście powyżej roku przestawał być zależny od dotychczasowego pana. Obywatelstwo miejskie było dziedziczne.

Pisząc o ludności w średniowieczu, i to nie tylko w odniesieniu do Sochaczewa, należy wiedzieć, że przeważająca jej część nie posiadała nazwisk. Zjawisko to dotyczyło nie tylko Polski i Europy. Występujący do XV czy XVI wieku w źródłach pisanych mieszkańcy różnych miejscowości, w tym również Sochaczewa, mają tylko same imiona. Pierwsi znani z imienia mieszczanie sochaczewscy pojawiają się w zapiskach źródłowych na początku XIV wieku. Żyjący wówczas Klemens wszedł do źródeł historycznych jako ojciec Teodoryka. Musiał być zamożnym, a przynajmniej wpływowym mieszczaninem sochaczewskim, skoro swego syna wysłał na studia i to zagraniczne. Zresztą nie miał innego wyjścia, w Polsce nie istniała bowiem wówczas szkoła wyższa. Akademia Krakowska rozpoczęła działalność na krótko dopiero w 1364 roku, a na stałe, po odnowieniu i reorganizacji, w 1400 roku.

Syn nie zawiódł aspiracji ojcowskich, nie tylko ukończył pełne studia, w niektórych aktach występuje bowiem z tytułem magistra (4 lutego 1339), ale został również jednym z dwóch notariuszy publicznych diecezji poznańskiej, wówczas znanych imiennie, a działających na Mazowszu w 2. ćwierci XIV wieku. Na dzień dzisiejszy ów Teodoryk wydaje się pierwszym znanym mieszkańcem Sochaczewa, który ukończył studia. Za nim w ciągu wieków poszli następni. Z 1400 roku pozostały informacje o Klemensie i Miłosławie. Występują oni w aktach Akademii Krakowskiej jako ojcowie pierwszych studentów z Sochaczewa pogłębiających wiedzę na tamtejszej uczelni.

Wzrastająca pozycja gospodarcza i administracyjna Sochaczewa spowodowała, że w mieście zaczęła się osiedlać również okoliczna szlachta. Już Siemowit V w 1434 roku nadał szlacheckiej rodzinie Duranowskich na gruncie miejskim 4½ włóki roli. Często zdarzały się przypadki opuszczania miasta przez mieszkańców Sochaczewa. Powody tego były bardzo rozmaite: rodzinne, związane z kontynuowaniem nauki, rozwijającą się karierą lub poszukiwaniem atrakcyjnej pracy.

Najubożsi członkowie społeczności miejskiej, plebejusze, nie dysponujący żadną własnością, nie byli obywatelami miasta, a jedynie jego mieszkańcami. Oznaczało to, że podlegali oni, tak jak wszyscy inni, prawom miejskim, lecz nie mogli korzystać z uprawnień przysługujących patrycjatowi i pospólstwu, czyli zabiegać o urzędowe posady w mieście czy zasiadać w radzie i ławie miejskiej. Siłą rzeczy plebs, jako najmniej decydujący o życiu miasta, bardzo rzadko przewija się w źródłach pisanych; w okresie średniowiecza w Sochaczewie właściwie był niedostrzegalny. Nie stać było przedstawicieli tej grupy społecznej na samodzielne otwarcie warsztatu czy kramu kupieckiego. Podejmowali się oni za to często prac dorywczych w mieście, zwłaszcza przy okazji dwu jarmarków, czynności usługowych przy kościele, a po ustaniu sprawności fizycznej zasilali szeregi miejscowych żebraków, by wreszcie u kresu swych dni stać się pensjonariuszami szpitala św. Ducha (powstałego w 2. połowie XV wieku), gdzie przebywali na stałe.

Z mieszczaństwa najczęściej wyłączano rządzących się odrębnymi prawami i nie podlegających miejskiej władzy duchownych oraz Żydów. Duchowieństwo rządziło się własnym prawem, zwanym kanonicznym, posiadało niezależne od władzy świeckiej sądy kościelne i cieszyło się szerokimi przywilejami i immunitetami. Zwolnione było również z większości podatków. Zgodnie ze średniowiecznym porządkiem społecznym powołaniem duchowieństwa było m.in. szukanie Boga w modlitwie i samotności, modlitwa o życie wieczne bliźnich, zapewnienie im koniecznych do zbawienia sakramentów czy pośredniczenie między światem doczesnym a nadprzyrodzonym. Przedstawiciele sochaczewskiego duchowieństwa, w zasadzie jedyni gruntownie wykształceni ludzie, pełnili zapewne również funkcje nauczycieli, doradców i urzędników na dworach książęcych.

Podobnie jak całe społeczeństwo, także duchowieństwo funkcjonowało według schematu hierarchicznego. Dzieliło się na najdoskonalszy stan duchowieństwa zakonnego oraz mniej doskonały stan duchowieństwa świeckiego, zwanego parafialnym. Klasztory stanowiły w ówczesnej opinii przedsionek nieba, a zamieszkujący w nich zakonnicy byli bardziej od innych predestynowani do świętości. Klasztory stały się więc nieodłącznym elementem średniowiecznej codzienności. Mnisi spędzali życie nie tylko na codziennej kontemplacji i doskonaleniu swej formacji duchowej, ale słynęli także z innych form działalności. Benedyktyni (prawdopodobnie zamieszkiwali w Sochaczewie od końca XI lub początku XII wieku) byli znani jako znakomici kopiści ksiąg i iluminatorzy, dominikanie (również zamieszkiwali w Sochaczewie od połowy lub końca XIII wieku) – jako głosiciele płomiennych kazań. Klasztory różniły się od siebie nie tylko przyjętą regułą, stanowiącą podstawę ich egzystencji i wyznaczającą zadania o charakterze duchownym i świeckim, ale także określonym w regule strojem zakonnym.

W XV wieku na ziemi sochaczewskiej zamieszkiwali już Żydzi. Nie zachowały się jednak źródła, które pozwalałyby jednoznacznie stwierdzić, kie­dy dokładnie pojawili się w mieście. Przez wiele dziesięcioleci żydowscy kupcy zapewne przechodzili przez Sochaczew i jego okolice, wędrując przebiegającymi tędy szlakami handlowymi. Z czasem, gdy rozwinęły się tu rzemiosło i handel i w efekcie powstała osada rzemieślniczo-targowa, zaistniały w Sochaczewie warunki sprzyjające narodzinom osadnictwa żydowskiego. Najstarszym świadectwem ich obecności w ziemi sochaczewskiej jest przywilej księcia mazowieckiego Wła­dysława I nadany tutejszym Żydom między rokiem 1442 a 1451. Dokument ten regulował zasady postępowania prawnego w stosunku do chrześcijan-właścicieli ziemskich zadłużonych u Żydów. Postawiony przed sądem za nie zwrócenie długu ziemianin był zobowiązany w ciągu dwóch tygo­dni spłacić dług lub zapłacić sądowi karę 6 grzywien (sex marcas). W rzeczywistości wartość kary w XV wieku była na ogół pięciokrotnie niższa, choć często zależała od okolicz­ności. Sąd nakazywał wtedy chrześcijaninowi spłacenie długu wraz z procentem w ciągu następnych dwóch tygodni lub – jeśliby tego nie uczynił – kary ,,quinquagenali” przeznaczonej do skarbu książęcego i ka­ry „piętnadzieścia”, którą otrzymywał Żyd. Kara „piętnadzieścia” wynosiła na ogół trzy grzywny, a nie piętnaście. Takie same kary ponosił zie­mianin, jeśli nie zwrócił długu także w trzecim i czwartym terminie. Wówczas Żyd miał prawo przejąć majątek dłużnika i traktować go jak swoją własność do momentu otrzymania zwrotu pożyczonych pieniędzy. Z chwilą pozwania chrześcijanina nie wolno było Żydowi naliczać procentu, w którego miejsce otrzymywał karę „piętnadzieścia”, wypłacaną mu zgod­nie z zasadami określonymi w umowie zawartej wcześniej z Żydami zie­mi płockiej.

Rozmiar ówczesnego osadnictwa żydowskiego na ziemi sochaczew­skiej nie jest znany. Niewiele wiadomo także o jego charakterze gospodar­czym. Z omawianego wyżej dokumentu wynika, że jednym ze źródeł utrzymania ludności żydowskiej był procent od pożyczonych sum, czyli li­chwa. Z tego też powodu patrzono na nich z niechęcią, którą potęgowała dodatkowo zazdrość o zgromadzone majątki oraz nienawiść związana z odmiennością religijną. Pozbawieni obywatelstwa miejskiego nie podlegali oni władzom miasta, ale tworzyli odrębną wspólnotę, ciesząc się najczęściej opieką księcia. Niewykluczone, że miejscowi Żydzi sporadycznie utrzymywali się także z uprawy roli. Mogli przecież przejmować na własność ziemię niewy­płacalnych dłużników. Nie było to już wówczas możliwe w Koronie, ponieważ zostało zakazane w 1347 roku przez króla Kazimierza Wielkiego w statucie wiślickim i w 1423 roku przez Władysława Jagiełłę w statucie warckim. Przejęcie dóbr ziemskich dłużnika przez wierzyciela, odbywało się na Mazowszu na podstawie listu książęcego lub wyroku sądu ziemskiego.

Prawdopodobnie większość zamieszkujących na tych terenach Żydów skupiała się od początku – tak jak w następnych stuleciach – w samym Sochaczewie, choć pierwsze świadectwo istnienia gminy żydowskiej w tym mieście pochodzi dopiero z 1507 roku. Pierwsza wzmianka mówiąca bezpośrednio o Żydach mieszkających w Sochaczewie pochodzi z 1463 roku. Wymienia ona żydowskiego doktora Feliksa. W Sochaczewie Żydzi zajmowali zapewne południowo-zachodni skraj miasta, czyli obszar rozpościerający się w bezpośrednim sąsiedztwie zamku książęcego. Natomiast cmentarz żydowski (wzmiankowany po raz pierwszy w 1564 roku) znajdował się w znacznej odległości (ok. 800 m) na południe od ówczesnego miasta.

Lokacja nie znosiła całkowitej zależności miasta od księcia, miasto wyodrębniło się jednak w pewien sposób. Przeistaczało osadę w miasto posiadające prawo, tworzyło wspólnotę mieszkańców stanowiących podmiot prawny. Właśnie ta wspólnota miała korzystać z lasów, łąk i pól, a jej członkowie mieli się cieszyć takimi samymi prawami i podlegać jednakowym normom. W wyniku lokacji pojawiły się szanse oraz korzyści dla księcia i mieszczan. Sochaczew jako miasto stał się w pełni podmiotem w polityce, a jego mieszkańcy cieszyli się licznymi przywilejami gospodarczymi, posiadając własne sądownictwo. Miasto stało się również w pełni samodzielne, co należy rozumieć, że mogło wykonywać funkcje publiczne i administracyjne oraz ustanawiać własne prawa.

Tylko mającym prawo obywatelstwa wolno było w mieście prowadzić warsztat zarobkowy na własny rachunek. W omawianym okresie nie znano wolności zarobkowania, gdzie się komu podobało. Nastało to dopiero w XIX wieku. Także nieruchomości na prawie miejskim nie mógł posiadać ktoś, kto nie miał prawa obywatelskiego. Nowy przybysz mógł uzyskać obywatelstwo, jeżeli przedstawił odpowiednie dokumenty urzędowe, że wywodzi się z legalnego małżeństwa i w poprzednich miejscach zamieszkania dobrze się sprawował, musiał zatem okazać tzw. list dobrego urodzenia (litterae genealogiae) oraz przedłożyć świadectwo moralności (litterae conservationis). Rozumiało się samo przez się, że musiał być chrześcijaninem. Żyd prawa obywatelstwa nie mógł otrzymać żadną miarą.

Często nie chciano przyjmować nowych obywateli bezżennych. Chcąc uzyskać obywatelstwo, przybysze musieli się zobowiązać, że w ciągu roku ożenią się, i dać na to „poręczycieli”; domagano się również, żeby w ciągu roku nabyli lub wystawili sobie jakąś realność, czyli nieruchomość. Nie można bowiem było być obywatelem miejskim, nie posiadając własnego domu. Łatwo się domyślić, o co chodziło – o córki mieszczańskie. Kto z przybywających do miasta uchodził za pożądanego zięcia, ten mógł być pewny, że prawo miejskie otrzyma. Było to przyżenianiem się do dawnego mieszczaństwa, które w taki też sposób zazwyczaj się kompletowało i wciąż odnawiało po kądzieli. Złożenie opłat za nadanie obywatelstwa oraz zaprzysiężenie wieńczyło całą procedurę. Uzyskanie obywatelstwa miejskiego oznaczało wejście do grona elity miejskiej wyróżnionej przywilejami politycznymi. Grupa ta, w odróżnieniu od niżej postawionych w hierarchii mieszkańców (incolae), nazywana była obywatelami (cives).

Życie religijne

Od początku istnienia Sochaczewa ważną rolę w życiu jego mieszkańców odgrywał Kościół. Kształtował on wspólne poglądy i idee oraz mentalność ludzi, oddziaływał na obyczaje i postępowanie regulowane przepisami kościelnymi. Podobnie jak nie jest znana data założenia osady, nie można również określić, kiedy wzniesiono tutaj kościół. Można jedynie przypuszczać, że Sochaczew otrzymał świątynię lub kaplicę chrześcijańską niewątpliwie wcześnie, może już w X lub XI wieku i to pierwotnie na wzgórzu określanym obecnie jako zamkowe. W znanych źródłach nie ma jednak żadnego jej śladu. Ks. Józef Nowacki swego czasu wysunął jedynie hipotezę, że pod koniec średniowiecza kaplicę tę zlikwidowano, a prebendę (część dochodów kościelnych przypadającą określonym osobom duchownym, nie połączoną zasadniczo ze sprawowaniem obowiązków duszpasterskich) uposażoną w wieś Komorowo przeniesiono do kaplicy Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny dobudowanej do ówczesnego kościoła parafialnego (przed 1527).

Wszystkie kościoły sochaczewskie stanowiły przedmiot szczególnej troski i zabiegów mieszczaństwa. Oddziaływała tu zarówno szczera pobożność, jak i chęć zapewnienia sobie dzięki fundacjom religijnym odkupienia win i zbawienia wiecznego, ważną rolę odgrywały również duma oraz patriotyzm lokalny.

a) Kościół św. Trójcy i klasztor benedyktynów

Wciąż nierozstrzygnięta jest jednoznacznie kwestia istnienia w Sochaczewie za czasów księcia Bolesława Krzywoustego klasztoru benedyktynów. Przy nim to miano wznieść niewielką kaplicę, a może nawet kościół pod wezwaniem św. Trójcy. Sochaczewska kaplica benedyktyńska wydaje się najstarszą znaną budowlą sakralną miasta. Mogła ona być usytuowana na tzw. Poświętnem, czyli obszarze rozciągającym się wzdłuż skarpy Bzury, między północnym, łukowatym odcinkiem ulicy Farnej a obecną Szkołą Podstawową nr 4. Już sama nazwa „poświętne” wskazuje, że miejsce to od niepamiętnych czasów, może nawet pogańskich, było związane z kultem religijnym. Jedynym śladem istnienia klasztoru benedyktyńskiego w Sochaczewie jest informacja, że miał zakończyć w nim żywot Bolesław Krzywousty (zm. 28 października 1138).

Informacja ta znajduje się w rękopisie Kodeksu Sochaczewskiego Rocznika Świętokrzyskiego Nowego, którego powstanie datuje się na lata 1463–1464. W tłumaczeniu polskim brzmi ona: „Roku zaś Pańskiego 1138, w wieku lat pięćdziesiąt sześć, w klasztorze braci świętego Benedykta, świętej Trójcy, ufundowanego w Sochaczewie, przyjąwszy wiatyk, szczęśliwie zasnął w Panu. W ten sposób B[olesław] Krzywousty życie zakończył”. Jednakże wartość historyczna tego przekazu jest dyskusyjna. Pojawia się bowiem wątpliwość, czy książę Bolesław Krzywousty rzeczywiście zmarł w Sochaczewie.

Wspomniany rękopis pochodzi z klasztoru norbertanów lub premonstratensów w Witowie pod Piotrkowem. Opactwo powstało przed 1179 rokiem, być może w niewiele lat po śmierci Bolesława Krzywoustego. Jego założyciel, Wit z Chotela herbu Janina, będąc w latach 1179–1206 biskupem płockim, założył później również filię opactwa witowskiego w Płocku. W ten sposób między opactwem znajdującym się w Witowie a Płockiem, w którym przez ponad dwadzieścia lat mieszkał Wit, istniały prawdopodobnie ścisłe powiązania. Można więc przypuszczać, że tradycyjny przekaz ustny czy też zapis o śmierci księcia Bolesława Krzywoustego w Sochaczewie i pogrzebie w Płocku były przechowywane w obu miejscowościach. W XV wieku jakiś skryba zakonny zapisał tę ważną informację w Roczniku Świętokrzyskim. Źródła sprzed XV wieku, m.in. Rocznik Płocki, które o miejscu śmierci Bolesława Krzywoustego prawdopodobnie mówiły, nie zachowały się niestety do naszych czasów. Pożary oraz najazdy obcych wojsk bezpowrotnie je zniszczyły.

Kodeks Sochaczewski Rocznika Świętokrzyskiego Nowego jest jedynym zachowanym dokumentem, który wymienia miejsce śmierci Bolesława Krzywoustego. Ale czy dokument ów jest wiarygodnym źródłem historycznym, skoro opowiada o wydarzeniach z 1138 roku w ponad trzy wieki później? O miejscu śmierci księcia możemy wnioskować ze słów piętnastowiecznego kronikarza, Jana Długosza, który pisał, że kiedy książę życie zakończył, ciało jego zostało przewiezione do Płocka i tam z należną czcią pochowane obok prochów ojca. Stwierdzenie Długosza, że ciało Bolesława Krzywoustego po śmierci przewieziono do Płocka, może oznaczać śmierć księcia nie w tym ostatnim grodzie, lecz w innym miejscu. Mogło się to zatem stać w Sochaczewie.

W okresie swojego panowania Bolesław Krzywousty mógł tu przebywać wielokrotnie. Słabość aparatu ówczesnej władzy wymagała nieustannych objazdów państwa czy to w celu nadzorowania spraw administracyjnych, czy też ze względów aprowizacyjnych. Ruchome centrum państwa było tam, gdzie akurat przebywał panujący. Istotnym powodem takiej organizacji państwa wczesnopiastowskiego było równomierne rozłożenie ciężaru utrzymania dworu na wszystkie prowincje. Prawdopodobnie w 1138 roku Bolesław Krzywousty znalazł się w Sochaczewie, miejscu położonym niezbyt daleko od Płocka, aby w tutejszych puszczach zająć się ulubionymi łowami na grubego zwierza. Niestety, zaskoczyła go nagle śmiertelna choroba. W tej sytuacji umieszczono księcia u sochaczewskich benedyktynów, gdzie zakończył życie wśród rodziny i dostojników dworskich, takich jak wojewoda Wszebów, Piotr Włostowic, Degno czy Odolan. Po stwierdzeniu zgonu zwłoki księcia przewieziono do Płocka. Tam ówczesny biskup Aleksander z Malonne (1129–1156) koło Namur urządził mu pogrzeb i pochował w budowanej przez siebie katedrze.

Z drugiej strony, wziąwszy pod uwagę fakt, że tradycja dotycząca śmierci Bolesława Krzywoustego w Sochaczewie powstała późno i została zapisana dopiero w XV wieku, oraz to, że poza wspomnianą wzmianką o istnieniu klasztoru benedyktynów w Sochaczewie nigdy więcej o nim nie słychać, można przypuszczać że wzmianka jest błędna. Negatywnie do tej tradycji ustosunkował się Karol Maleczyński, jedynie mieszkaniec Sochaczewa, nauczyciel sochaczewskiego liceum Bronisław Markiewicz w popularnym artykule opublikowanym w 1960 roku w „Problemach” bronił tezy zawartej w Kodeksie Sochaczewskim.

Czy świątynia benedyktyńska pełniła funkcje parafialne, tego nie wiemy. Przed XIII wiekiem w sensie prawnym duszpasterstwo należało do biskupa. W tym czasie jedynym kościołem parafialnym na terenie diecezji była katedra. W rzeczywistości katedra i jej zwierzchnik nie byli w stanie zaspokoić potrzeb duchowych całej ludności diecezji. Dlatego potrzeby te zaspokajały w różnym zakresie od końca XI wieku kościoły grodowe, wiejskie czy klasztory. Kościół na Mazowszu, mający wówczas oparcie jedynie w biskupstwie płockim, prawdopodobnie nie rozwinął jeszcze sieci parafialnej. Duchowieństwo było nieliczne, skupione tylko przy biskupstwie i pierwszych klasztorach. Miejscowi benedyktyni dzięki znajomości pisma prawie na pewno stali się elitą intelektualną w Sochaczewie.

Ciągle nie ma zatem wśród historyków zgodności co do tego, czy rzeczywiście mieli oni w Sochaczewie swoją siedzibę, a jeśli tak, to skąd i kiedy tu przybyli. Jedni uważają, że ich sochaczewski klasztor był niewielką filią opactwa pod wezwaniem św. Wojciecha w Płocku, inni, że filią opactwa benedyktyńskiego z Lubinia w Wielkopolsce (istnieje ono do chwili obecnej). Do tego ostatniego opactwa należał klasztor w Jeżowie w ziemi rawskiej. Są wreszcie i tacy, którzy w tutejszym klasztorze dostrzegają filię opactwa na Łyścu w Górach Świętokrzyskich. Klasztor w tym ostatnim miejscu nosił pierwotnie wezwanie Świętej Trójcy, tak jak sochaczewski, i powstał z fundacji księcia Bolesława Krzywoustego.

Wielu interesujących danych dostarczyły badania archeologiczne. Początkowo wydawało się, że potwierdzają one informację zawartą w Kodeksie Sochaczewskim Rocznika Świętokrzyskiego Nowego dotyczącą istnienia w XII wieku w Sochaczewie klasztoru benedyktynów. Najpierw w 1925 roku wykarczowano stare drzewa porastające obszar Poświętnego, czyli położonej 400 metrów na północ od obecnego placu Kościuszki części miasta u zbiegu ulic Staszica i Farnej. Wtedy okazało się, że pod korzeniami drzew kryją się mury z cegły i kości ludzkie. W 1927 roku dr Roman Jakimowicz (1889–1951), ówczesny dyrektor Państwowego Muzeum Archeologicznego w Warszawie, przy współudziale m.in. miejscowego regionalisty Kazimierza Hugo-Badera (1887–1949), rozpoczął na tym obszarze prace wykopaliskowe. Do 1794 roku stał tu gotycki kościół farny. W obrębie jego XV-wiecznych fundamentów, w prezbiterium, odkryto fragmenty murów kamiennych, wykonanych z granitowych okrąglaków nie spojonych żadną zaprawą, typowych dla budowli romańskich. Ze względu na materiał datowano je na wcześniejszy okres. W części północnej znajdowały się cztery kaplice (Królewska, Niemierzyńskich, Sukienników, Postrzygaczy), a od południowego zachodu do murów kościelnych przylegały jakieś pomieszczenia, których przeznaczenia w czasie badań nie ustalono. W sąsiedztwie pozostałości kościoła w czasie badań wykopaliskowych znaleziono m.in. fragmenty ceramiki, kilka szklanych paciorków. Natomiast wśród grobów – na miejscu kościoła pod koniec XVIII wieku założono cmentarz – znaleziono kilka szklanych paciorków oraz czaszkę kobiecą z brązowym kabłączkiem skroniowym.

To ostatnie znalezisko, będące pozostałością zniszczonego grobu, Roman Jakimowicz datował na 2. połowę XI stulecia. Na tej podstawie uznano, że wyniki badań na Poświętnem dowiodły istnienia w Sochaczewie wczesnośredniowiecznego klasztoru benedyktynów i przyległego do niego romańskiego kościoła. Obie budowle miały się znajdować w sochaczewskim grodzie. Opierając się na swoich badaniach, Jakimowicz uznał Poświętne za najstarszą i najważniejszą część Sochaczewa. Zdaniem badacza pierwotny gród sochaczewski mógł się znajdować bliżej Bzury i zostać zniszczony w czasie rozmywania wysokiego brzegu (…).

Przeprowadzone po II wojnie światowej kolejne prace wykopaliskowe na tym terenie z ramienia Kierownictwa Badań nad Początkami Państwa Polskiego mocno nadwątliły pogląd o istnieniu w Sochaczewie opactwa benedyktyńskiego. Gdy w 1959 roku rozpoczęto na Poświętnem ponowne badania archeologiczne, okazało się, że najstarsze ślady osadnictwa na tym terenie, w postaci fragmentów ceramiki, pochodzą z przełomu XII i XIII wieku. Niewielka ich ilość zaprzeczałaby istnieniu grodu w tym miejscu. Także ponowna analiza zabytków znalezionych w 1927 roku wykazała, że pochodzą one nie z XI, ale z końca XII lub początku XIII wieku. Można więc domniemywać, że odkryte wtedy fragmenty murów kamiennych są szczątkami późnoromańskiego kościoła wzniesionego nie wcześniej niż na przełomie XII i XIII wieku.

Później, w lipcu 1980 roku, badania archeologiczne na Poświętnem prowadził Andrzej Kosiorek z Biura Badań i Dokumentacji Zabytków w Skierniewicach. Były one związane z pracami kanalizacyjnymi oraz przypadkowym odsłonięciem i zniszczeniem fragmentu muru gotyckiego. W ich wyniku odsłonięto pozostałości obiektu o wymiarach 8,80 x 6,60 i zachowanej wysokości 0,90–1,40 m. Zbudowany był z cegły spojonej zaprawą wapienną. Charakterystyczne były zlokalizowane w zachodniej ścianie cztery sklepione kolebkowo nisze o wysokości 75 centymetrów, z których dwie zostały zniszczone w czasie prac kanalizacyjnych. Od nich prowadziły w głąb obiektu płytkie prostokątne komory. Obiekt został określony na podstawie analogii m.in. z Gdańska jako piec do wypału cegieł i datowany na 1. połowę XIV i 1. połowę XV wieku.

Koniec użytkowania przypadał prawdopodobnie na rok 1794, kiedy Prusacy zniszczyli istniejący na Poświętnem kościół farny i jego zabudowę gospodarczą. W trakcie badań odkryto dalsze pozostałości po cmentarzu założonym na miejscu zniszczonego kompleksu kościelnego. Stanowiły je szkielety ludzkie ułożone prawdopodobnie w drewnianych trumnach bez wyposażenia. Wreszcie we wrześniu 1988 roku, w trakcie rekonstrukcji północnego odcinka ulicy Farnej, znaleziono chrzcielnicę z głazu narzutowego. Jest bardzo prawdopodobne, że pochodziła ona z XII–XIII wieku, a więc z późnoromańskiego, kamiennego kościoła, którego pozostałości odnaleziono w 1927 i 1959 roku. Ale równie dobrze mogła zostać wykonana dopiero w 2. połowie XV wieku dla gotyckiego kościoła św. Wawrzyńca.

W 2. połowie XIII wieku benedyktyni sochaczewscy zapewne przenieśli się do Jeżowa, niedaleko Rawy Mazowieckiej. Co było przyczyną zmiany miejsca ich pobytu, nie wiadomo. Prawdopodobnie ich klasztor i kościół uległy zniszczeniu wskutek pożaru. Nie ma niestety żadnych źródeł pisanych, które mówiłyby o ich wyglądzie. Częściowej odpowiedzi na to pytanie mogłyby udzielić tylko kompleksowe – a nie jak dotychczas fragmentaryczne – wykopaliska archeologiczne przeprowadzone przy zastosowaniu najnowocześniejszych metod badawczych.

Miejscowi benedyktyni, kultywując ubóstwo, musieli opuścić wszystko, by całkowicie oddać się Bogu. Przez ubóstwo pragnęli upodobnić się do Jezusa i naśladować Go. Dobra doczesne nie były zatem dla nich nic warte, gdyż prawdziwy skarb według nich znajdował się w niebie. Pragnęli posiadać tylko to, co zaspokajało ich rzeczywiste potrzeby, resztę rozdawali, nie martwiąc się o jutro, gdyż bezgranicznie ufali Bogu.

Dokument z 1257 roku informuje o istnieniu w Sochaczewie dwóch kościołów. Zostały one zbudowane zapewne już w pierwszej połowie XIII wieku. Ich wzniesienie w Sochaczewie świadczy, że nie była to wówczas mała, nic nie znacząca osada, lecz wieś kościelna (a może już miasto?), do której na nabożeństwa przybywali mieszkańcy okolicznych miejscowości. Budowa nowego kościoła, a zwłaszcza ołtarza wymagała posiadania relikwii jakiegoś świętego. Święty, którego relikwie zdobyto i umieszczono w ołtarzu, w sposób naturalny stawał się patronem kościoła. Ponieważ w kościołach budowano zwykle kilka ołtarzy, w których umieszczano relikwie wielu świętych, miały one wielu patronów. Dzień, w którym wspominano w liturgii świętego patrona, stawał się świętem kościoła i parafii z nim związanej.

b) Kościół parafialny św. Wawrzyńca i św. Marii Magdaleny

Pierwszy z sochaczewskich kościołów, noszący wezwanie św. Wawrzyńca, do którego później dodano wezwanie św. Marii Magdaleny, stał przy dzisiejszej ulicy Farnej i Staszica i był tym samym najstarszym kościołem parafialnym Sochaczewa. Powstał dzięki fundacji książąt mazowieckich, w miejscu cmentarza znajdującego się wokół kościoła Świętej Trójcy. Zezwolenie na konsekrację wydał na prośbę księcia Siemowita I biskup poznański Bogufał III. Ten ostatni upoważnił biskupa płockiego Andrzeja II herbu Ciołek, do konsekrowania dwóch sochaczewskich świątyń, w tym parafialnej. Wiernym uczestniczącym w uroczystościach konsekracji sochaczewskich świątyń biskup poznański udzielił możliwość uzyskania osiemdziesięciu dni odpustu. Natomiast w przyszłości wszyscy wierni obchodzący uroczyście rocznice tychże konsekracji mogli uzyskać odpust czterdziestodniowy.

Sam akt konsekracji oznaczał uroczyste poświęcenie gotowej już budowli i przeznaczenie jej do wyłącznego oddawania czci Bogu. Był też momentem, w którym zbudowana świątynia wchodziła w zależność jurysdykcyjną od biskupa, stając się tym samym kościołem parafialnym. Prawo dokonywania konsekracji ustawodawstwo kościelne przyznawało jedynie biskupowi diecezjalnemu, który poświęcał ściany świątyni i namaszczał ołtarz, na którym sprawowano ofiarę eucharystyczną. To doniosłe wydarzenie miało miejsce w Sochaczewie w 1257 roku. Z tego faktu możemy wnioskować, że kościół istniał tutaj już jakiś czas przed tą datą. Co więcej, jego budowa właśnie się zakończyła lub była w stanie bardzo zaawansowanym.

Z zachowanego do chwili obecnej dokumentu niestety nie wynika, co to były za kościoły. Nie znamy również dnia i miesiąca uroczystości konsekracyjnej. Odpowiedzi na ostatnie pytanie zdaje się udzielać XIX-wieczna notatka zapisana przez profesora i rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego ks. Władysława Knapińskiego – znajdująca się w Dziale Rękopisów Biblioteki Jagiellońskiej w Krakowie – mówiąca że rocznicę konsekracji obchodzono w niedzielę po św. Franciszku, czyli w niedzielę po 4 października. Zapewne ks. Knapiński w czasie swoich badań dotarł do dokumentów nie zachowanych do dnia dzisiejszego. Konsekracja sochaczewskiego kościoła parafialnego mogła zatem mieć miejsce 4 października 1257 roku (wtorek) lub w najbliższą niedzielę po tej dacie, czyli 9 października 1257 roku.

Według ks. Józefa Nowackiego konsekracja sochaczewskiego kościoła parafialnego w 1257 roku nie była pierwszą jego konsekracją w ogóle, lecz poświęceniem kościoła, który został odbudowany czy wystawiony w miejscu poprzedniego. Można również przyjąć, że przynajmniej jeden z konsekrowanych wówczas kościołów miał starszą metrykę, a ich równoczesne poświęcenie wiązało się z odbudową po pożarze lub zniszczeniu przez nieprzyjacielski najazd. W takim bowiem ośrodku administracji książęcej, jakim Sochaczew był już w 1. połowie XIII wieku, nie mogło brakować w grodzie albo w osadzie podgrodowej kościoła czy choćby kaplicy. Ustanowienie parafii na danym terenie było równoznaczne z jego usamodzielnieniem się i w pewnym sensie samowystarczalnością. Nic więc dziwnego, że w Sochaczewie bezpośrednio poprzedziła ona utworzenie miasta. Zresztą miejscowość targowa nadawała się na siedzibę parafii, gdyż ludzie schodzili się tam z okolicy, co duszpasterzom ułatwiało dotarcie do nich. Pierwszy kościół parafialny w Sochaczewie prawdopodobnie był drewniany, gdyż później niejednokrotnie trawiły go pożary.

Na przestrzeni dziejów świątynia parafialna była wiele razy przebudowywana i powiększana. Najstarszą kaplicę w kościele parafialnym tzw. królewską pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny ufundowali prawdopodobnie jeszcze książęta mazowieccy. W 2. połowie XV wieku świątynia parafialna chyliła się już zapewne ku upadkowi. Po raz pierwszy mogła ona ulec zniszczeniu jeszcze pod koniec XIII wieku. Musiała jednak zostać szybko odbudowana, gdyż to w kościele parafialnym w niedzielę 14 października 1324 roku z rąk arcybiskupa Janisława przy współudziale biskupów krakowskiego Nankiera, płockiego Floriana z Kościelca i włocławskiego Macieja Pałuki z Gołańczy sakrę biskupią otrzymał elekt poznański Jan. Przeprowadzenie uroczystości tej rangi, z udziałem tak znamienitych gości, może świadczyć o tym, iż sochaczewska świątynia parafialna przeżywała wówczas okres rozkwitu.

Z 1434 roku pochodzi wzmianka o uwolnieniu przez Siemowita V półtorej włóki roli znajdującej się pod opieką miejscowego proboszcza od wszelkich zobowiązań na rzecz miasta. W 2. połowie XV wieku dzięki fundacji małżonki Siemowita V księżnej Małgorzaty (zm. 5 lipca 1459) wystawiono w miejsce drewnianej świątyni murowaną z kamienia i cegły gotycką farę, która w 1478 roku była bliska ukończenia. Trudno obecnie stwierdzić, czy budowla ta była bezpośrednią następczynią XIII-wiecznej świątyni. Na stosunkowo krótki żywot kościołów w dawnych czasach olbrzymi wpływ miał materiał używany do ich budowy. Drewno było słabe konstrukcyjnie, zwłaszcza w czasie wichury, podatne na zmiany atmosferyczne, a co najważniejsze nie mogło się oprzeć pożarom. Na wyposażenie wnętrza świątyni i pokrycie dachowe proboszcz Jan Grzymek (tj. syn Grzymisława) Mikołajewski (Jan Grzymała?) przeznaczył dziesięcinę folwarczną i kmiecą z Trojanowa.

Świątynia parafialna w ciągu ponad pięciu wieków swych dziejów była niemym świadkiem wielu ważnych wydarzeń religijnych i historycznych. O jej znaczeniu świadczy choćby wspomniana wcześniej uroczystość z 14 października 1324 roku, kiedy z rąk arcybiskupa gnieźnieńskiego Janisława przyjął tutaj sakrę biskup poznański Jan Doliwa. Wczesnym rankiem 2 lutego 1476 roku w mszy świętej w kościele (zapewne parafialnym) uczestniczył król Kazimierz Jagiellończyk z dworem i księżna Anna. Ta ostatnia po mszy świętej zaprowadziła króla na zamek sochaczewski i tam przekazała władcy zarówno zamek, miasto, jak i całą ziemię sochaczewską, która z tą chwilą została włączona do Królestwa Polskiego.

c) Kościół św. Mikołaja i klasztor dominikanów

Drugi kościół, który prawdopodobnie powstał w Sochaczewie w XIII wieku, znajdował się przy klasztorze dominikanów. Nosił wezwanie św. Mikołaja i wznosił się na wysokim brzegu skarpy rzecznej w miejscu, gdzie do 1939 roku znajdował się kościół parafialny. Obecnie znajdują się tam zabudowania parafii św. Wawrzyńca (kościół Matki Bożej Różańcowej, plebania). Kiedy miała miejsce ta fundacja i kto jej dokonał, nie wiadomo. Wiadomość, jakoby było to w roku 1234 lub 1244, a jej fundatorem był książę Siemowit I, jest nieścisła. Gdyby książę Siemowit I był fundatorem kościoła – jak podaje XIX-wieczna literatura – to musiałby on być wzniesiony po 1248 roku, jeśli zaś rzeczywiście był wzniesiony w roku 1234 lub 1244, to mógł go fundować tylko książę Konrad I.

Z drugiej strony XVIII- i XIX- wieczni autorzy wiązali powstanie klasztoru dominikanów w Sochaczewie z początkami klasztorów dominikańskich w Płocku. Opierali się zapewne na informacjach zawartych w „Rocznikach...” Jana Długosza. Ten ostatni zapisał bowiem, że klasztor dominikanów z kościołem św. Dominika w Płocku został ufundowany w 1234 roku, drugi zaś klasztor dominikański z kościołem św. Trójcy w 1244 roku. To ostatnie stwierdzenie Długosza nie jest zresztą prawdziwe.

Natomiast na sporządzonej w latach 1303–1304 liście klasztorów dominikańskich, na której umieszczono je w kolejności powstawania, klasztor sochaczewski zajmuje pozycję odpowiadającą mniej więcej rokowi 1290. Niestety, popełnione przez autora listy, francuskiego dominikanina Bernarda Guidonis (1261/62–1324), pomyłki uniemożliwiają wykluczenie, że został on założony znacznie wcześniej. Możliwe, że Bernard miał informacje o ponownej fundacji klasztoru po zdobyciu i zniszczeniu Sochaczewa przez wojska litewsko-ruskie w 1286 roku.

Nie wiadomo również, czy kościół dominikanów był konsekrowany w 1257 roku. Możliwe, że drugą – oprócz parafialnej – konsekrowaną wówczas świątynią była kaplica grodowa na wzgórzu nazywanym obecnie zamkowym. Dokładna data przybycia dominikanów do Sochaczewa ciągle nie jest znana. Ich sochaczewski klasztor podlegał zwierzchnictwu klasztoru płockiego. Należały do niego również klasztory św. Trójcy w Płocku, Łęczycy, Warce, Łowiczu, Janowie i w Warszawie na Nowym Mieście (…).

Osiedlenie się dominikanów w sochaczewskim grodzie również miało swoją wymowę. Jako przedstawiciele tzw. zakonu żebrzącego musieli oni przybyć do rozwiniętego już ośrodka miejskiego, do skupiska ludności zajmującej się głównie rzemiosłem i handlem. Podstawą ich utrzymania były bowiem datki ofiarowane przez wiernych i darowizny przekazane przez miejscowych możnych. Jako pierwszego źródła pisane notują podkomorzego i starostę sochaczewskiego Sławca z Niemygłów. Zakupiony 22 czerwca 1472 roku w Sochaczewie od Mikołaja Ziemaka z Czerwonki obszerny plac z ogrodem przekazał on jeszcze tego samego dnia klasztorowi dominikanów na własność, za potwierdzeniem zapisu przez księżną Annę. Na tym placu pobudowano później domy, których według lustracji z roku 1564 było 32; znajdowało się tam również 8 ogrodów.

Dominikanie za główne swoje zadanie uważali głoszenie Ewangelii. Podobnie jak u benedyktynów podstawą służenia Bogu było ubóstwo. Było ono związane z apostolskimi celami zakonu. Każdy z braci przed złożeniem profesji pozbywał się tego, co posiadał i tego, co mógłby otrzymać z dziedzictwa lub darowizny. Od tego momentu wszystko, co miał, należało do całego zakonu. Ubóstwo miało dawać większą wolność w głoszeniu Ewangelii oraz przypominać, że ważniejsze niż bogactwa ziemskie są skarby gromadzone w niebie. Przed ślubami wieczystymi każdy z braci spisywał testament, w którym wskazywał, komu miałyby przypaść wszelkie dobra, gdyby na przykład otrzymał je w spadku.

Z kościołem dominikańskim związane są również burzliwe dzieje łaskami słynącego obrazu Matki Bożej, zwanej Madrycką. Obraz ten miał podarować dominikanom jeden z książąt mazowieckich. Wzmiankę o tym podaje jedynie Józef Łukaszewicz: „Ozdobą jego (kościoła – B.K.) jest obraz N. Maryi Panny, słynący wielkiemi cudami, odmalowany na wzór obrazu madryckiego w Hiszpanii, darowany od książąt mazowieckich, do którego mieszkańcy ziemi sochaczewskiej uciekają się w swoich potrzebach, chorobach, jako do jedynego zbawienia”.

Powstanie i budowa obu budowli sakralnych (parafialnej i dominikańskiej) przypadły na pierwszą połowę XIII wieku – okresu udokumentowanego istnieniem w Sochaczewie kasztelanii, która pełniła funkcje administracyjne, sądowe i wojskowe, a przede wszystkim skarbowe, pobierając w sposób zorganizowany daninę od ludności. Sprawny wpływ danin umożliwił podjęcie w okresie półwiecza dwóch równoczesnych inwestycji budowlanych. Bez względu na to, kim mogli być fundatorzy tych budowli w Sochaczewie, jest bezsporne, że do ich realizacji mogła się wydatnie przyczynić produkcja rolna kasztelanii sochaczewskiej. Dochody płynące z niej pośrednio lub bezpośrednio do skarbca książęcego, jak również kościelnego umożliwiły podjęcie tak dużych inwestycji. Świadczy to niezbicie o rozwoju gospodarczym Sochaczewa i jego zaplecza rolniczego w XIII wieku. Nawet miasta na Mazowszu znaczniejsze od Sochaczewa, poza Płockiem, nie mogły sobie w tym czasie pozwolić równocześnie na dwie tak kosztowne inwestycje budowlane.

d) Kościół szpitalny św. Ducha

W 2. połowie XV wieku powstał trzeci kościół w Sochaczewie. Określenie kościół nie wydaje się do końca ścisłe. Już w protokole powizytacyjnym biskupa poznańskiego Wawrzyńca Goślickiego z 1603 roku znajdujemy określenie „Oraculum Sancti Spiritus ad Hospitale”, czyli „Kaplica św. Ducha przy szpitalu”. Określenie to zdaje się wskazywać na niewielkie wymiary budowli i jej podrzędne znaczenie w stosunku do szpitala. Budowlę określaną w XIX i XX-wiecznej literaturze jako kościół należałoby raczej określić kaplicą przyszpitalną.

Wymieniona budowla miała się znajdować już poza granicami ówczesnego miasta, u zbiegu obecnych ulic Warszawskiej i 1 Maja, czyli przy trakcie do Warszawy. Nosił wezwanie św. Ducha. Wincenty Hipolit Gawarecki księżnę Annę (żonę księcia Władysława I) uważał za fundatorkę kościoła św. Ducha w Sochaczewie. Gawarecki powoływał się na protokół powizytacyjny biskupa poznańskiego Mikołaja Święcickiego (1699–1707). Natomiast według zapisu sporządzonego podczas wizyty biskupa poznańskiego Wawrzyńca Goślickiego w Sochaczewie w 1603 roku kościół św. Ducha założyła księżna mazowiecka Małgorzata. Również ks. Józef Nowacki dostrzegał za Józefem Łukaszewiczem księżnę Małgorzatę (żonę księcia Siemowita V) za fundatorkę kościoła św. Ducha.

Obecnie już powszechnie przyjmuje się że w 1457 roku z fundacji księżnej mazowieckiej Małgorzaty powstał kościół św. Ducha. Przy nim księżna założyła również szpital. Przy kościele jakiś czas istniało nawet probostwo szpitalne, czyli prepozytura. Osobnego uposażenia kościół św. Ducha nie posiadał, było ono zapewne jedno dla szpitala i dla kościoła. Według zapisu sporządzonego podczas wizyty biskupa poznańskiego Wawrzyńca Goślickiego w Sochaczewie w 1603 roku księżna mazowiecka przeznaczyła na ten cel 900 dukatów węgierskich. Opisu kościoła nie ma. Zapewne był on niewielki, wybudowany z drewna. Początkowo nabożeństwa były w nim odprawiane prawdopodobnie na mocy indultu – przywileju zezwalającego na odstąpienie od przepisu kościelnego – gdyż nie był konsekrowany. Kościół św. Ducha i prepozyturę erygował dopiero 30 marca 1487 roku biskup poznański Uriel Górka. Opiekę nad kościołem mieli sprawować mieszczanie sochaczewscy, czyli władze miejskie.

e) Cmentarze: chrześcijańskie i żydowski

W omawianym okresie zmarłych chrześcijan chowano w Sochaczewie na cmentarzach (coemeterium) w bezpośrednim sąsiedztwie miejsc sprawowania kultu, czyli wokół kościołów. Na skutek wzrostu liczby wiernych groby czasem okalały cały kościół, dlatego dziedziniec kościoła w przeszłości często nazywano cmentarzem. Nie baczono wtedy na względy zdrowotne. Miejscowe cmentarze przykościelne były małe, zajmowały jedynie teren dziedzińca świątynnego (atrium ecclesiae), który w gęstej zabudowie miejskiej nie mógł być wielki. Im bliżej ołtarza, tym lepiej. W myśl tej zasady najchętniej wybierano sobie groby wokół absydy, ale dużym powodzeniem cieszyły się też miejsca w bezpośrednim sąsiedztwie murów świątyni. Przykościelny cmentarz był przeznaczony głównie dla osób niższego stanu. Osoby zasłużone dla sochaczewskiego Kościoła, szczególnie fundatorzy, a także niektórzy księża i zakonnicy, prawdopodobnie byli grzebani już wówczas, a na pewno w późniejszym okresie w podziemiach miejscowych kościołów. Miejsca ich wiecznego spoczynku upamiętniano zazwyczaj płytami w posadzce ze stosownymi napisami lub epitafiami na ścianach świątyń. Niestety, z uwagi na liczne pożary i działania wojenne nie zachowały się w Sochaczewie tego typu pamiątki z okresu średniowiecznego.

W Sochaczewie najpierw chowano zmarłych przy kościele św. Trójcy, potem wokół powstałego na jego miejscu kościoła farnego św. Wawrzyńca i św. Marii Magdaleny. Gdy powstał kościół św. Ducha, niezawodnie i wokół niego grzebano zwłoki ludzkie, głównie pensjonariuszy znajdującego się obok szpitala. Świadczą o tym kości wykopywane podczas różnych prac budowlanych w XIX (1820) i XX (1929) wieku. Według informacji przekazanej przez XIX-wiecznego historyka Wincentego Hipolita Gawareckiego w kościele tym znajdowały się zapewne krypty z grobami książęcymi. Gawarecki, powołując się na dokument wydany 5 września 1605 roku przez króla Zygmunta III Wazę, potwierdzający bractwo św. Anny w kaplicy królewskiej przy kościele św. Ducha, pisał o nałożeniu przez króla na bractwo obowiązku „odprawiania nabożeństwa w każdym tygodniu we wtorek za żyjących królów polskich, a co środa za dusze zmarłych książąt i księżniczek mazowieckich, których ciała tamże spoczywają”. Poza wzmianką w pracy W.H. Gawareckiego nigdzie nie ma takiej informacji. Nieznany jest też tekst dokumentu królewskiego. Miejscowych dominikanów, przynajmniej przeorów, chowano w podziemiach kościoła św. Mikołaja.

Każdy z wymienionych cmentarzy zgodnie z prawem zwyczajowym uznawany był za miejsce święte i nietykalne. Dzięki poświęceniu podlegał jurysdykcji Kościoła. Nie wolno zatem było go bezcześcić, chowając na nim grzeszników, czyli cudzołożników, przestępców czy ludzi wykonujących „nikczemne” zawody. Podobnie nie było wolno chować na cmentarzu parafialnym obcych, z wyjątkiem kapłanów, patronów kościoła i podróżnych. Najgorsze miejsce znajdowało się poza terenem cmentarza. Tam grzebano samobójców, skazańców, heretyków, ekskomunikowanych, niepraktykujących katolików, bluźnierców, lichwiarzy, grzeszników publicznych, którzy zmarli bez oznak żalu, również często nie ochrzczone dzieci lub potomstwo z nieprawego łoża.

Miejscowi Żydzi znajdowali miejsce wiecznego spoczynku na kirkucie, czyli cmentarzu żydowskim. Zgodnie z nakazami religii judaistycznej znajdował się on poza obszarem miasta, zapewne wydzielono na nim osobne kwatery dla mężczyzn i kobiet. Niedopuszczalne było chowanie na cmentarzu żydowskim odstępców od wiary czy skazanych na śmierć przestępców. Dotyczyło to również samobójców i ludzi działających na szkodę gminy. Unikano również pochówku osób prowadzących życie niemoralne i występne w sąsiedztwie pobożnych. Likwidacja żydowskiego grobu w celu ponownego pochówku, nawet po upływie pewnego czasu, była niemożliwa.

Pozostałości po sochaczewskim kirkucie znajdują się obecnie na tyłach ulicy Traugutta. Jego obszar ogranicza od południa teren Zespołu Szkół Ogólnokształcących (liceum i gimnazjum), od północy domy przy ulicy Moniuszki, zaś zachodnią granicę stanowi stroma skarpa nadrzeczna. Cmentarz ten, założony prawdopodobnie już w XV wieku, należy do najstarszych cmentarzy żydowskich na ziemiach polskich. Jego obszar nie był pierwotnie tak rozległy jak obecnie zaznaczony ogrodzeniem. Współczesne rozmiary osiągnął z upływem wieków. Najstarsza jest prawdopodobnie jego północno-zachodnia część, nazywana przez sochaczewskich Żydów w okresie międzywojennym „starym cmentarzem”. Do chwili założenia w 1780 roku cmentarza żydowskiego na Pradze (obecnie dzielnica Warszawy) na sochaczewskim kirkucie grzebali swych zmarłych Żydzi mieszkający nielegalnie w Warszawie. Sochaczewski kirkut, a właściwie to, co z niego dotrwało do naszych czasów, jest jedynym materialnym śladem niemal pięćsetletniej obecności Żydów w Sochaczewie.

Oświata

Wraz z rozwojem organizacji kościelnej, w procesie wykształcania się władzy terytorialnej w Polsce, Sochaczew stał się ośrodkiem kasztelanii, a później powiatu. W tej sytuacji potrzebni byli ludzie wykształceni, nie tylko wśród duchowieństwa, ale także wśród bogacącego się mieszczaństwa. Zamieszkujący Sochaczew chrześcijanie i Żydzi kształcili dzieci zgodnie z przyjętymi w tych społecznościach wzorami i zwyczajami. Dostęp do szkoły parafialnej mieli wyłącznie chłopcy, dziewczęta nie miały do niej wstępu. Wykształcenie domowe dziewcząt ograniczało się tylko do wychowania religijno-moralnego oraz do przygotowania do roli żony, matki, gospodyni.

Ludność chrześcijańska z niższych warstw społecznych (służba domowa, robotnicy, przekupnie) prawie w ogóle nie posyłała synów do szkół. Sochaczew jako ośrodek rzemieślniczy stwarzał zapotrzebowanie na oświatę szczególnie wśród zamożniejszych mieszczan (urzędników, nauczycieli, pisarzy, rzemieślników, kupców), którym do prowadzenia działalności zawodowej potrzebna była umiejętność czytania, pisania oraz rachowania. Początki szkolnictwa w Sochaczewie nie są bliżej znane. W średniowieczu znajdowało się ono w rękach Kościoła. U podstaw jego rozwoju leżało rozporządzenie soboru laterańskiego IV z 1215 roku polecające „ażeby nie tylko w każdym kościele katedralnym, lecz także w innych, których środki wystarczyć mogą, ustanowić nauczyciela zdolnego, który by kleryków tychże i innych kościołów uczył w miarę możności gramatyki i innych nauk”.

Czy w okresie panowania książąt mazowieckich istniała w Sochaczewie szkoła parafialna, nie wiadomo, jednak jej istnienie jest raczej pewne z uwagi na rozległość parafii, jej miejski charakter i znaczenie w tej części Mazowsza. Kilkunastu synów mieszczan sochaczewskich studiujących w tym okresie na Akademii Krakowskiej może również świadczyć o istnieniu szkoły parafialnej. Należy jednak wyraźnie stwierdzić, że ukończenie szkoły parafialnej nie było wówczas koniecznym warunkiem przyjęcia na studia.

Szkoła parafialna stanowiła najniższy szczebel szkolnictwa udzielającego uczniom zaledwie podstaw określonej wiedzy. Zapisywano do niej dzieci w wieku 6–7 lat, a nauka trwała 8–12 lat. Uczniów szkół średniowiecznych określano zazwyczaj łacińskim pojęciem scholar; dotyczyło ono zarówno uczniów szkół parafialnych, jak i tych, którzy pobierali nauki na uniwersytetach, chociaż w tym ostatnim przypadku używano równorzędnie pojęcia „student”. W szkołach parafialnych uczono, poza czytaniem i pisaniem po łacinie – początkowo w zasadzie nie dopuszczano do szkoły języków narodowych – ministrantury, modlitw oraz orientacji w kalendarzu kościelnym. Wiele uwagi poświęcano nauczaniu śpiewu kościelnego, który stanowił stały element nabożeństw niedzielnych i świątecznych.

Poziom nauki z reguły nie był zbyt wysoki. System edukacyjny opierał się bowiem na metodach pamięciowych, a nie rozumowych, często w ramach powszechnie propagowanych przez Kościół praw, idei, doktryn i kanonów nauki, nie zawsze zgodnych z otaczającą rzeczywistością. Po opanowaniu podstawowych zasad gramatyki łacińskiej uczono na pamięć tzw. Dystychów Katona (Disticha Catonis de moribus), zawierających główne zasady moralne ujęte w łatwych do zapamiętania dwu- lub czterowierszach. Nauka polegała na czytaniu przez nauczyciela tekstu i głośnym powtarzaniu jego kolejnych części przez uczniów. Musieli oni powtarzać tekst tak długo, aż nauczyli się go na pamięć. Nauczyciela nie interesowały cechy osobowościowe uczniów i ich możliwości intelektualne. Nie starał się także wyjaśniać treści przedstawianych na lekcjach zagadnień ani ułatwiać dzieciom i młodzieży rozumienia ich sensu.

Uczniowie nie mogli przerywać nauczycielowi, by zadać pytanie. Wszelkie stwierdzenia nauczycieli musieli zatem przyjmować z pełną wiarą. Dodatkową trudnością było to, że nauczanie odbywało się w języku łacińskim, który nie był językiem potocznym i sprawiał dzieciom duże trudności. Używanie w szkole języka łacińskiego jednak nie eliminowało mowy rodzimej przy objaśnianiu i strofowaniu. Nauka była zatem zajęciem nużącym i trudnym, wymagającym dużego wysiłku. Uczniowie nie mieli książek. Były one bardzo kosztowne i z trudem zdobywał je nawet nauczyciel. Dlatego głośne czytanie umożliwiało przekazywanie ich treści i nauczanie. Do ćwiczeń w pisaniu używano drewnianych tabliczek pociągniętych woskiem, tańszych i ze względu na wielokrotne użycie praktyczniejszych od pergaminu. Ucząc kreślenia liter, nauczyciel prowadził dłoń piszącego.

Metody wychowania w średniowieczu były bardzo surowe. Polegały na wyrabianiu chrześcijańskich skłonności u chłopca. Wpajano zwłaszcza cnotę pokory i posłuszeństwa. Za brak postępów w nauce wymierzano surowe kary cielesne. Panowało przekonanie, że każde przewinienie powinno być ukarane. Kary stosowano niezależnie od pochodzenia stanowego uczniów. Nie zapamiętanie czy niezrozumienie często zawile wyłożonej kwestii kładziono na karb przewrotności dziecka. Sińce na całym ciele były często oznaką średniowiecznego ucznia i jego zdolności. W szkole średniowiecznej wszechwładnie panowała rózga, która stała się symbolem władzy nauczyciela. W momencie przekazywania szkoły nauczycielowi uroczyście wręczano mu rózgę jak symbol jego urzędu. W szkole panowała zatem ścisła dyscyplina. Przyzwyczajano chłopców do długich godzin modlitwy i to zarówno w dzień, jak i w nocy. Strach przed karami doczesnymi i jeszcze większy lęk przed karami wiecznymi był istotnym czynnikiem wychowawczym.

Nie wiadomo, ilu uczniów uczęszczało do szkoły parafialnej ani też jaki był ich skład społeczny. Przez analogię do innych miast – co do których zachowały się wzmianki – można wnioskować, że uczyło się w niej zapewne niewiele dzieci uboższej szlachty, mieszczan i zamożniejszych chłopów. Bogata szlachta kształciła dzieci, raczej korzystając z indywidualnie zatrudnionych nauczycieli.

Gdzie dokładnie znajdowała się szkoła parafialna w Sochaczewie – wymieniona w źródłach pisanych z późniejszego okresu – również nie wiadomo. Z uwagi na to, że szkoła była prowadzona przez parafię, zatem wszystkie zabudowania szkolne były usytuowane na placu kościelnym i stanowiły własność sochaczewskiej parafii. Na pewno niewiele różniła się od pozostałych zagród. Kierował nią tak jak w innych miejscowościach kierownik szkoły (rector scholae). Uczniowie pobierali naukę zazwyczaj w jednym pomieszczeniu, gdy było ich niewielu; kiedy ich liczba wzrosła, dzielono ich na oddziały. Zazwyczaj oddzielano uczniów początkujących od zaawansowanych. Parafia, która otrzymała od biskupa prawo założenia szkoły, musiała dostarczyć grunt i zbudować budynek szkolny, a później go utrzymywać. Na parafię spadał również obowiązek utrzymania nauczycieli. Z reguły wybierał i usuwał tych ostatnich sam proboszcz. Rodzice posyłający syna do szkoły musieli dostarczyć drewno na ogrzanie izby.

Najzdolniejsza, pragnąca się poświęcić nauce młodzież męska mogła się dalej uczyć w Łowiczu, gdzie już od 1433 roku działała szkoła kolegiacka, której kontynuacją było kolegium pijarskie, a także w Płocku. Brak zachowanych albumów uniemożliwia jednak stwierdzenie, czy uczyli się w nich chłopcy z Sochaczewa. Po zdobyciu wykształcenia umożliwiającego rozpoczęcie studiów zamożni mieszczanie sochaczewscy posyłali swoje dzieci do odległych miast w celu dalszego kształcenia. Kierowali się przy tym wieloma względami: poziomem naukowym, stosunkami religijnymi na uczelni, kosztami utrzyma­nia, możliwością otrzymania stypendium lub zapomogi. Uniwersytety polskie, czeskie, holenderskie, niemieckie, szwajcarskie i włoskie opublikowały albumy od założenia uczelni do końca XVIII wieku, co umożliwia poznanie toku studiów przybyszów z Sochaczewa.

Studia uniwersyteckie mogli podejmować tylko mężczyźni. Ważnym, chociaż ostatnio w literaturze często przecenianym dowodem na istnienie szkół parafialnych w wieku XV, a nawet XVI mają być potwierdzeni przez źródła uniwersyteckie studenci z opisywanego terenu w Akademii Krakowskiej. Powszechnie zapomina się, że ówczesny uniwersytet nie egzaminował wstępnie kandydata na studenta, nie wymagał także formalnie wcześniejszego ukończenia żadnej szkoły ani nie określał wieku upoważniającego do podjęcia studiów oraz to, że na wydziale sztuk wyzwolonych student m.in. nadrabiał braki w wykształceniu. Na studia przyjmowano niewyrośniętych młodzieńców, a także mężczyzn dojrzałych, a nawet bardzo zaawansowanych wiekiem.

Aby zapisać się na uniwersytet, należało posiadać elementarną wiedzę w zakresie szkoły parafialnej i dysponować znajomością języka łacińskiego. Wstępujący na uniwersytet scholarzy rozpoczynali studia zazwyczaj od wydziału sztuk wyzwolonych (facultas artium). Wstąpienie w szeregi uniwersyteckiej wspólnoty było poświadczone wpisem do metryki uniwersyteckiej, tzw. intytulacją albo immatrykulacją i wniesieniem stosownej opłaty za studia. Od tego momentu student zaczynał korzystać z przysługujących uniwersytetowi przywilejów, ale jednocześnie poddawał się panującym na nim prawom i obyczajom. Niezbędnym elementem immatrykulacji była przysięga składana na ręce samego rektora. Na studia można się było wpisać przez cały rok, w semestrze letnim, który trwał od kwietnia do końca września, albo zimowym, trwającym od października do końca marca następnego roku. Językiem wykładowym we wszystkich średniowiecznych szkołach wyższych była łacina.

Wpisy immatrykulacyjne sporządzane były według pewnego schematu. Identyfikację osoby zapewniały trzy wyznaczniki: imię, imię ojca oraz miejscowość pochodzenia. Do metryk uniwersyteckich studenci byli wpisywani zatem z uwagą określającą ich przynależność terytorialno państwową w wersji łacińskiej: np. Nicolaus Clementis de Sochaczow (Mikołaj syn Klemensa z Sochaczewa). Brak określenia „de Sochaczew” utrudnia zaliczenie studenta do grona przybyszów z Sochaczewa. Miejsce pochodzenia opatrywano również niekiedy nazwą odpowiedniej diecezji, w przypadku Sochaczewa, poznańskiej.

Wreszcie integralną część wpisu stanowiła adnotacja o wniesionej przez studenta opłacie. Winien dokonać jej każdy, a podstawowa stawka wynosiła 8 groszy. Spośród 15 znanych z imienia synów sochaczewskich mieszczan podejmujących naukę na Akademii Krakowskiej, o trzech nie ma danych, jeden wpłacił ½ grosza, sześciu po 2 grosze, dwóch po 3 grosze, jeden 4 grosze, dwóch po 6 groszy. Wpłaty cząstkowe miały być z czasem uzupełnione. System prowadzenia zapisów umożliwiał popełnianie rozmaitych błędów. W chwili immatrykulacji zapisywano dane dotyczące nowego studenta, tak jak je od niego usłyszano. Liczyć się zatem należy z możliwością przeinaczenia zapisu. Najczęściej polegało to na tym, że zapisujący zamieniał brzmienie imion takich, jak: Mattheus, Matthias, Martinus oraz Georgius i Gregorius. Bywały także pomyłki w zapisach imion ojców, wynikające przeważnie z zamiany z imieniem studenta. Nierzadko też sama nazwa miejscowości pochodzenia studenta podawana była w różnym brzmieniu, stąd różnorodność odmian choćby nazwy Sochaczew (np. Sochaczow, Sochochow, Sochacow, Szochaczew, Schochaczewo). W zlokalizowaniu niezmiernie pomaga zapis nazwy diecezji. Inne błędy powstawały na etapie przepisywania z brudnopisu do Metryki.

Już w 1400 roku, a więc w pierwszym roku rozpoczęcia (po wznowieniu) działalności Akademii Krakowskiej, na naukę zapisało się dwóch znanych z imienia mieszkańców Sochaczewa. Ich imiona znajdują się w metryce uniwersyteckiej, zachowanej do dziś w swej oryginalnej postaci, przechowywanej wśród najcenniejszych rękopisów Biblioteki Jagiellońskiej w Krakowie jako Nicolaus Clementis de Sochaczow (Mikołaj syn Klemensa z Sochaczewa) i Andreas Miloslai de Sochochow (Andrzej syn Miłosława z Sochaczewa).

W okresie panowania nad Sochaczewem książąt mazowieckich, na naukę w Akademii Krakowskiej zapisało się przynajmniej 15 znanych z imienia synów sochaczewskich mieszczan. Prawdopodobnie studiowało ich więcej, ale nie wszyscy studenci, z różnych powodów, dokonywali wpisu do metryki uniwersyteckiej. Czy wszyscy sochaczewscy studenci wcześniej ukończyli miejscową szkołę parafialną, nie wiadomo. Znaczna ich część – podczas studiów w Krakowie – nie uzyskiwała zapewne stopnia magistra. Zadowalali się stopniem bakałarza na wydziale sztuk wyzwolonych i wybierali karierę świecką, w której wykorzystywali swe umiejętności i wiedzę zdobytą na studiach, otwierającą im możliwość objęcia stanowiska nauczyciela lub urzędnika.

Taką drogą poszedł Marcin syn Jana z Sochaczewa, który studia rozpoczął w 1441 roku. Dzięki zdobytej wiedzy został notariuszem. Na tym stanowisku występuje w źródłach pisanych w latach 1442–1444. Jego podpis (Martino Johannis de Sochaczowo) widnieje na dokumencie wydanym w Krakowie 6 listopada 1444 roku, w którym oficjał krakowski Rafał ze Skawiny rozsądzał spór o prawo patronatu kościoła w Dębicy między imiennie wyszczególnionymi dziedzicami tego miasta.

Na Akademii Krakowskiej – tak jak w innych europejskich szkołach wyższych – pierwszy, wstępny stopień kształcenia, był realizowany na wydziale filozoficznym, czyli sztuk wyzwolonych. Uczono na nim tzw. sztuk wyzwolonych (artes liberales). W ich skład wchodziły dyscypliny należące do trivium i quadrivium, przy czym trivium to „niższe sztuki wyzwolone” a konkretnie: gramatyka, co w owym czasie oznaczało biegłość w posługiwaniu się językiem łacińskim, dialektyka, czyli logika i retoryka, czyli sztuka układania przemówień, natomiast quadrivium, to „wyższe sztuki wyzwolone”: arytmetyka, muzyka, astronomia i geometria. Jako pierwszych uczono sztuk wchodzących w skład trivium, gdyż uważano, że znajomość gramatyki, dialektyki i retoryki jest konieczna do studiowania quadrivium, natomiast znajomość wszystkich dziedzin wchodzących w skład sztuk wyzwolonych uważano za warunek konieczny do podjęcia studiów na drugim, wyższym stopniu nauczania, na jednym z trzech pozostałych wydziałów, tzn. na wydziale teologii, prawa bądź medycyny.

Na Akademii Krakowskiej studiowanie trivium trwało dwa lata, po tym okresie zdawało się egzamin na stopień bakałarza. Studiowanie quadrivium kończyło się egzaminem magisterskim i trwało ok. 2–3 lat. Bakalaureat, czyli najniższy stopień naukowy, uzyskiwało na tych wydziałach 25–30% studentów, natomiast magisterium na wydziale teologii lub równorzędny mu doktorat na wydziałach prawa i medycyny otrzymywało tylko 5–7%. studentów.

Jeden z czterech uniwersyteckich wydziałów, zwany Wydziałem Sztuk Wyzwolonych lub Filozoficznym ukończyło w omawianym okresie tylko dwóch mieszkańców Sochaczewa. W 1457 roku tytuł bakałarza uzyskał Marcin z Sochaczewa (Martinus de Sochaczow) zapewne tożsamy z Marcinem synem Jakuba Czecha z Sochaczewa (?), który rozpoczął studia w 1444 roku. W 1465 roku ten sam tytuł otrzymał Stanisław z Sochaczewa (Stanislaus de Sochaczow), który rozpoczął studia w 1463 roku.

Dla synów sochaczewskich mieszczan najatrakcyjniejszą drogą awansu społecznego niewątpliwie był stan duchowny. Droga do niego wiodła przez zdobycie akademickiego wykształcenia, które dawały studia w Krakowie. Uzyskanie wysokiego statusu duchownego oznaczało jednak zerwanie więzi ze społecznością rodzimą. Najwybitniejsi w XV wieku synowie mieszczan sochaczewskich, którzy wybrali stan duchowny, uświetnili swoimi dokonaniami inne miejsca. Taką drogą poszedł m. in. Piotr syn Jana z Sochaczewa (Petrus Johannis de Schochaczow), który w 1473 roku rozpoczął studia w Akademii Krakowskiej. Uzyskał tam stopień bakałarza na Wydziale Sztuk Wyzwolonych i magistra na Wydziale Teologicznym. Po zakończeniu nauki na stałe osiadł w Krakowie, wstąpił do dominikanów. Z czasem został nawet jednym z dwóch znanych spowiedników króla Aleksandra Jagiellończyka. Z 1507 roku znajdujemy wzmiankę w źródłach, że pełnił funkcję przeora klasztoru dominikanów w Wilnie. W 1510 roku został skazany na pokutę za popełnione na tym urzędzie przestępstwa. Tego samego roku został jednak ułaskawiony. Pełnił również funkcję kaznodziei generalnego i inkwizytora na terenie Wielkiego Księstwa Litewskiego.

Stan duchowny wybrał również Ambroży z Sochaczewa. Nie wiemy jakie było jego wykształcenie. Należał on do jednych z pierwszych uczniów jednego z najwybitniejszych kaznodziejów ludowych św. Jana Kapistrana (1386–1456). Pod wpływem jego kazań głoszonych na krakowskim rynku w latach 1453–1454 wstąpił w szeregi zakonne. Przebywał w klasztorze bernardynów w Łowiczu i był tam określany jako plantula Beati Joannis Capistrani.

Do ludzi dobrze wykształconych należał kasztelan sochaczewski Gotard syn Stanisława (Gothardus Stanislai de Bapsko), herbu Radwan, tytułujący się z Babska i Rybna. Z 1420 roku pochodzi informacja, że rozpoczął studia na Akademii Krakowskiej. W 1431 roku pracował w kancelarii księżnej Aleksandry, wdowy po księciu Siemowicie IV, później w latach 1433–1434 pełnił funkcję pisarza kancelarii najstarszego z synów Aleksandry, Siemowita V. Wreszcie od 1436 do 1441 roku (?) był kanclerzem dworu Siemowita V. W 1446 roku książę Władysław I mianował go kasztelanem sochaczewskim. Dobrze wykształcony był również kanclerz sochaczewski Czambor syn Wisława z Iłowa (Czemborius de Gylof), herbu Rogala. W 1408 roku uzyskał tytuł bakałarza na Wydziale Sztuk Wyzwolonych Akademii Krakowskiej. W następnym roku ponownie zapisał się na studia (?) w celu kontynuowania nauki.

Akademia Krakowska nie była jedyną uczelnią, na której synowie mieszczan sochaczewskich lub urzędnicy sochaczewscy zdobywali wyższe wykształcenie. W życiorysach mieszkańców Sochaczewa można znaleźć dane, że studiowali też na innych uniwersytetach europejskich, i to różne dziedziny nauk. Ułatwiał to powszechnie wówczas używany w nauce język łaciński, a łaciny uczono już w szkołach niższych szczebli. Wspomniany już wcześniej Teodoryk, syn Klemensa z Sochaczewa, żyjący w 1. połowie XIV wieku, wykształcenie zdobył zapewne na jednym z zagranicznych uniwersytetów, gdyż w kraju nie było wówczas uczelni. Mógł studiować w jednej z włoskich uczelni, w Padwie lub Bolonii, dokąd udawali się studenci z Polski. Był on jednym z dwóch notariuszy publicznych (imperiali auctoritate) diecezji poznańskiej, wówczas znanych imiennie, a działających na Mazowszu w 2. ćwierci XIV wieku. Miał ukończone pełne studia wyższe, w niektórych aktach występuje bowiem z tytułem magistra (4 lutego 1339). Tytuł ten mimo wyraźnego podniesienia się poziomu wykształcenia duchowieństwa był w 1. połowie XIV wieku jeszcze bardzo rzadki na Mazowszu. Podobnie było w Koronie. Jak stwierdza Maria Bogucka, „gdy Kazimierz Wielki fundował Akademię Krakowską (...), w całym kraju mogło być najwyżej kilkadziesiąt osób z wyższym wykształceniem”.

Teodoryk był czynnie zaangażowany przy sporządzaniu dokumentacji procesu polsko-krzyżackiego w 1338 roku. W Płocku 29 listopada 1338 roku jako notariusz publiczny stwierdził, że prepozyt kolegiaty św. Krzyża w Opolu Mikołaj, pełniący funkcję wysłannika sędziów wyznaczonych przez papieża do rozpatrzenia skargi króla Kazimierza Wielkiego na zakon niemiecki, nie mógł ogłosić pozwu w katedrze płockiej, gdyż nie został dopuszczony na teren zamku. Tego samego dnia Teodoryk stwierdził, że ów Mikołaj ogłosił pozew w czasie nabożeństwa kolejno w kościele dominikańskim i parafialnym w Płocku, wyznaczając przedstawicielom zakonu stawiennictwo w Warszawie na dzień 4 lutego 1339 roku. Wreszcie w Warszawie 1 grudnia 1338 roku zaświadczył, że prepozyt opolski Mikołaj, jako delegat sędziów papieskich, ogłosił również w kościele parafialnym św. Jana Chrzciciela w Warszawie pozew w sprawie króla polskiego Kazimierza Wielkiego przeciw zakonowi krzyżackiemu, wzywając pełnomocników zakonu do przybycia do Warszawy 4 lutego 1339 roku. Uczestniczył również 6 czerwca 1339 roku w tymże kościele parafialnym – obok kilku dostojników mazowieckich – w odczytywaniu pozwu przeciw zakonowi krzyżackiemu. Teodoryk, obok Jana, syna Mikołaja z Uniejowa, był drugim notariuszem publicznym uwierzytelniającym czynności urzędowe na Mazowszu. Działał nie tylko w Warszawie, ale w Łęczycy i Płocku, będąc powołany do pełnienia funkcji notarialnych na procesie.

Studia za granicą ukończyli również synowie sędziego sochaczewskiego Więcława. Paweł Giżycki, później biskup płocki, studiował w Pradze i uzyskał tam w 1419 roku stopień bakałarza sztuk wyzwolonych. W aktach Uniwersytetu w Pradze znajduje się tylko wpis świadczący o uzyskaniu przez niego 21 lutego 1419 roku stopnia bakałarza sztuk wyzwolonych. Posiadał wiele godności kościelnych. Był kanonikiem płockim, krakowskim, gnieźnieńskim i poznańskim. Pełnił także funkcję pisarza ziemskiego krakowskiego. Na biskupa płockiego został wybrany przez kapitułę 29 maja 1439 roku. W 1444 roku razem z biskupem włocławskim ustalił granice obu diecezji w tzw. miejscach spornych. Po śmierci króla Władysława Warneńczyka (1444) zalecał na króla jednego z książąt mazowieckich, zaś po śmierci książąt mazowieckich, Bolesława IV (1454) i Władysława I (1455), został regentem w księstwie płockim w imieniu małoletnich książąt Siemowita VI i Władysława II. Sprzeciwiał się wcieleniu Mazowsza do Korony.

Drugi syn sędziego sochaczewskiego Zygmunt Giżycki (Sigismundus Wenceslai de Gyzicze) w 1427 roku rozpoczął studia na Akademii Krakowskiej. Następnie wyjechał do Bolonii, gdzie w latach 1441–1445 studiował prawo kanoniczne. Tam też uzyskał 5 kwietnia 1446 roku tytuł doktora dekretów. Jeszcze w czasie studiów za granicą został dziekanem płockim (do 1456). Tuż przed zakończeniem studiów, 16 grudnia 1445 roku, otrzymał od papieża Eugeniusza IV nominację na nuncjusza i generalnego kolektora w Polsce i czechach. Funkcję tę sprawował do 1448 roku. Bezpośrednio po powrocie z Bolonii otrzymał prepozyturę płocką.

Dobrze wykształcił swoich synów również podsędek sochaczewski Mrocław (Mroczek) z Gnatowic. Studiowali oni na Akademii Krakowskiej. Stanisław (Stanislaus Mroczczyslay de Gnatowicze) rozpoczął studia w 1405, a Paweł (Paulus Mroczeslay de Gnatowicze) w 1413 roku. Pierwszy z nich stopnia akademickiego nie uzyskał, został natomiast biskupem płockim.

Epidemie i klęski żywiołowe

Sochaczew niejednokrotnie nawiedzały różne epidemie. W tekstach historycznych ich początki często określano jako „zarazę” lub „mór”, co obejmowało występowanie chorób zakaźnych. Zagrożenie epidemiologiczne stanowiły takie choroby, jak tyfus, dżuma, cholera, ospa, grypa. W przeszłości stanowiły one prawdziwe utrapienie dla bezradnej – ze względu na brak odpowiednich medykamentów – ludności. Straszliwą klęską były w średniowieczu epidemie dżumy zwanej morowym powietrzem lub czarną śmiercią, które przywleczone z krajów Bliskiego Wschodu ogarniały znaczne połacie Europy.

Zaraza, która wybuchła w roku 1346 na Krymie, dotarła do Polski, gdzie w latach 1349–1350 wyniszczyła – według świadectw kronikarzy – prawie połowę ludności. Wielka zaraza wystąpiła również w 1451 roku, ogarniając nie tylko Polskę, ale i wiele innych królestw i księstw. Opustoszało wtedy wiele miast i wsi wskutek wymarcia ludności. Najwcześniejsza o niej wiadomość pochodzi z Płocka. Pierwsze oznaki pojawiły się tutaj już z końcem kwietnia. Brak źródeł, które mówiłyby w jakim stopniu Sochaczew podlegał tym zarazom. Możemy tylko przyjąć, że sytuacja miasta nie różniła się zbytnio od sytuacji na całym Mazowszu i w kraju. Jedynie z roku 1451 mamy informację, że w Sochaczewie i jego okolicach zaraza srożyła się do tego stopnia, że w jednym grobie w ciągu dnia i po czterdzieści osób chowano. Przypadła w Sochaczewie na czas od 13 lipca do 29 września 1451 roku, a w innych miejscowościach trwała jeszcze dłużej.

Fakt, że w 1457 roku powstał za miastem przytułek, a może i cmentarz wydaje się świadczyć, że ilość potrzebujących pomocy i zmarłych musiała być znaczna. Nikt dla kilku osób nie tworzyłby przytułku i nowego miejsca grzebalnego. Zmarłych musiano liczyć w dziesiątkach, a może setkach. Usytuowanie cmentarza poza miastem wydaje się świadczyć o obawach ówczesnych mieszkańców, o potrzebie izolowania zmarłych, by w ten sposób ograniczyć przenoszenie się epidemii. Wzniesiona wówczas kaplica św. Ducha, zwana w późniejszej literaturze kościołem, mogła być podziękowaniem mieszkańców Sochaczewa za uratowanie z zarazy, która nawiedziła miasto kilka lat wcześniej.

Wielka była też zaraza w 1466 roku; ogarnęła, jak pisze Jan Długosz, prawie całą Polskę. Na Mazowszu już 25 stycznia odnotowano jej istnienie. Podobnie było w 1467 roku, kiedy zaraza objęła prawie całą Polskę, szczególnie zaś dotknęła Mazowsze.

Dżuma zaczynała się od gorączki; na ciele tworzyły się wielkie wrzody i powiększały się węzły chłonne, które rozpadały się. Plaga z reguły brała początek w epidemii wśród szczurów przenoszonej na ludzi przez pchły. Dżuma płucna była znacznie bardziej zakaźna i niebezpieczna. Przenosiła się z człowieka na człowieka wskutek wdychania zarazków, co prowadziło do szybkiej śmierci w następstwie zapalenia płuc. W przypadku innej postaci choroby – posocznicy dżumowej (zatrucie krwi) – pałeczki dżumy wnikały do krwiobiegu i wywoływały krwawienia oraz krwotoki skórne i śluzówkowe (czarne plamy „czarnej śmierci”).

Nikt nie był pewny dnia ani godziny. Śmierć zaskakiwała ludzi nagle: na ulicy, w domu, we śnie lub przy pracy. Epidemie dżumy czy cholery budziły powszechną grozę, a zarazem paraliżowały życie społeczne i gospodarcze miasta. Ówczesne przepisy nakazywały zmarłych na cholerę chować we wspólnych grobach poza miastem i przysypywać warstwy ciał wapnem. Czyniono to w obawie przed rozprzestrzenieniem się choroby w mieście. Zresztą po wybuchu zarazy znaczna część mieszkańców zazwyczaj opuszczała miasto, chroniąc się na wsi, gdzie niebezpieczeństwo było mniejsze. Ówcześni medycy byli właściwie bezradni wobec dżumy. Był tylko jeden sposób, żeby się uratować. Należało w porę uciec w bezpieczne miejsce i zerwać wszelkie kontakty ze światem zewnętrznym. Niektórzy również mieli szczęście. Dżuma z niezrozumiałych powodów nie atakowała wszystkich, a co dziesiątego chorego pozostawiała przy życiu.

Liczne wojny, migracje ludności, gęstość zaludnienia miast, brak elementarnych zasad higieny (w ogóle mycie było zjawiskiem raczej rzadkim), nieumiejętność przechowywania produktów żywnościowych, sterty brudów i odpadków to główne elementy składające się na powszechność wszelkich epidemii. Lęk przed śmiercionośną zarazą ogarniał wszystkie warstwy mieszczaństwa, począwszy od patrycjatu, a skończywszy na plebsie. Pierwsi mogli jednak szukać bezpiecznych miejsc pobytu, drudzy natomiast z braku środków padali najczęściej ofiarą choroby.

Każdorazowo ucieczka ludzi, szczególnie tych, którzy w miejscowym społeczeństwie odgrywali kierowniczą rolę, dezorganizowała bieg życia. Wprawdzie gdy z miasta uciekli wszyscy lub część mieszkańców, miejscowe władze zostawiały zastępców, ale łatwo sobie wyobrazić, że nagła zmiana ludzi pośpiesznie mianowanych, więc czasem nieodpowiednich, nie mogła wyjść na korzyść miastu, tym bardziej że pozostawali oni w warunkach, które utrudniały lub uniemożliwiały im pełnienie powierzonych funkcji.

Ludzkie reakcje na „morowe powietrze” były różne – od hartu ducha do paniki i rozwiązłości. Wielu próbowało odegnać epidemię zmianą trybu życia. Byli jednak i tacy, którzy oddawali się pijaństwu i rozpuście. Panowało powszechne przekonanie, że epidemia to wyraz gniewu Bożego i tylko do Jego miłosierdzia mógł się odwołać znękany i przerażony człowiek. Błagał więc Boga o litość, a świadectwo tego znajdujemy w śpiewanych do dzisiaj w Kościele katolickim suplikacjach: „Od powietrza, głodu, ognia i wojny wybaw nas, Panie”. Nieprzypadkowo na pierwszym miejscu wymienia się tu „powietrze”, czyli zarazę, a tuż za nią głód. Ten ostatni czynił wcale nie mniejsze spustoszenia wśród ludzi niż „powietrze”. W 1452 roku w Polsce panował głód z powodu złego urodzaju, na co niewątpliwie miała wpływ niekorzystna pogoda latem i jesienią 1451 roku. Z kolei rok 1473 to okres katastrofalnej suszy w Polsce i w całej Europie.

Zarazy i ich zgubne następstwa wkraczały także w dziedzinę wymiaru sprawiedliwości. Ciągłe odraczanie sądów, niemożność ich odbycia przez kilka miesięcy powodowała zwiększenie liczby przestępstw i obniżenie poziomu moralnego społeczeństwa. Cierpiała i gospodarka miejska. Zaraza zmniejszała zakres wymiany handlowej między mieszkańcami i powodowała zerwanie wszelkich stosunków handlowych z innymi miastami. Nie potrzeba było wielkiej śmiertelności w mieście, wystarczyło, by zaraza „ukazała” się w kilku domach, a już było ono wobec innych upośledzone. Zarazy wprowadzały chaos w stosunkach gospodarczych również dlatego, że ich skutkiem było pustoszenie warsztatów pracy. Pola leżały odłogiem, gdyż ludność wymarła i nie miał ich kto uprawiać. Zastój w handlu, ubytek ludności powodowały znaczne zmniejszanie się przychodów miejskich. Zubożała ludność nie płaciła w ogóle lub tylko część podatków.

Sochaczew nawiedzały również klęski żywiołowe. Można do nich zaliczyć wspomniane już wcześniej susze i powodzie. Nieodłącznie towarzyszącym miastu zjawiskiem były pożary. Dla ludności miejskiej były one większą klęską, jeżeli przypadały w zimie lub w porach chłodnych. Przyczyny zaprószenia ognia mogły być różne. Mogli wzniecać go ludzie (umyślnie lub przez nieuwagę), jak i siły natury (pioruny podczas burzy). Do szybkiego rozprzestrzeniania się ognia przyczyniała się niewłaściwie rozplanowana drewniana zabudowa oraz prymitywne rozwiązania architektoniczne (np. dym, zamiast kominem, uchodził przez otwór w strzesze, który na noc zamykano klapą). Wąskie uliczki utrudniały prowadzenie akcji gaśniczej, prymitywny był również sprzęt gaśniczy. Drobne nawet zaprószenie ognia przy ciasnej zabudowie powodowało duże pożary. Przy ówczesnych środkach technicznych nie dawały się one szybko opanować. Ochrona przeciwpożarowa sprowadzała się do przygotowania drabin, wiader i beczek na wodę, bosaków i toporów. Zresztą skuteczność gaszenia ognia zależała od inicjatywy i inwencji osób prywatnych. Ze źródeł pisanych wiadomo jedynie, że 24 marca 1461 roku Sochaczew został w znacznej części zniszczony przez wielki pożar. Ludność doprowadzona do ruiny nie mogła wywiązywać się z należności podatkowych, co powodowało zwolnienie ich od tego obowiązku często na wiele lat.

W wyniku klęsk elementarnych dochodziło najczęściej do wyniszczenia plonów, zwyżki cen produktów żywnościowych, a w konsekwencji do głodu, osłabienia organizmu, jego podatności na infekcje, aż w końcu – wcale nierzadko – do śmierci. Jedne klęski pociągały za sobą bardzo często następne. Powodzie powodowały zwykle głód i zarazy. Susze sprzyjały pożarom. Klęski te przynosiły nie tylko śmierć i zniszczenia o charakterze materialnym, ale także straty moralne. Jedynie Kościół „zyskiwał” na zarazach, powodziach, suszach i pożarach. Nawiedzana klęskami ludność widziała w nich zazwyczaj karę za grzechy. Toteż celem odwrócenia nieszczęść i zbawienia duszy, w oczekiwaniu śmierci, czyniła hojne zapisy na rzecz Kościoła.

Problemy sanitarne miasta i zdrowotne ludności

Warunki higieniczne w Sochaczewie poprawiały się wraz ze wzrostem powierzchni domów i stopniowym usuwaniem zwierząt hodowlanych z pomieszczeń mieszkalnych do chlewów. Wciąż jednak ludzie mieszkali w ścisku, półmroku czy dymie z otwartych palenisk. Odpadki i śmieci składowano w dołach w pobliżu zabudowań. Nie istniały specjalnie wydzielone miejsca do załatwiania potrzeb fizjologicznych. Pomieszczenia mieszkalne zamiatano miotłami. Podłogę szorowano ługiem mającym również działanie dezynfekujące. Używano go także do prania. Znane były rośliny zmydlające, jak mydlnica lekarska i płonicznik gładki. Sprzętów i przyborów higienicznych było niewiele. Oprócz cebrzyków, wiader i innych pojemników na wodę należy wymienić przede wszystkim grzebień i brzytwę służącą zarówno do golenia, jak i strzyżenia włosów. Ludziom – mimo tych zabiegów – często dokuczały wszy, pchły, pluskwy i muchy, roznosząc zarazem liczne choroby zakaźne.

Dorośli na co dzień tylko płukali ręce przed i po jedzeniu. Od czasu do czasu korzystali także z łaźni miejskiej. Prawo do jej budowy miał wójt zgodnie z ustaleniami zawartymi w dokumentach lokacji miasta. Lustratorzy starostwa sochaczewskiego w 1564 roku powoływali się na przywilej z 1424 roku, jednak prawdopodobnie uposażenie sochaczewskiego wójtostwa – w tym w łaźnię miejską – zostało nadane równocześnie z potwierdzeniem praw miejskich w 1434 roku przez Siemowita V lub po tym terminie. W zachowanej w Archiwum Głównym Akt Dawnych w Warszawie XVI-wiecznej kopii dokumentu księcia Siemowita V z 1434 roku brak o tym wzmianki.

Łaźnia była dobrą inwestycją, przynoszącą znaczny dochód. Bardzo często jednak wybuchały w niej pożary, a to ze względu na konieczność ciągłego grzania wody do kąpieli. Na wyposażenie łaźni składały się: piec, ławy, beczki, cebry i dzbany, a także brzytwy i kamienie do ich ostrzenia. Bogatsi mieszczanie mogli mieć oddzielne pomieszczenie. Podstawą kąpieli była parówka. Na kamieniach rozpalano ogień, a potem lano na nie wodę. Podczas kąpieli parowej chłostano się rózgami brzozowymi, a potem oblewano zimną wodą. W łaźni można było też wziąć zwykłą kąpiel w kamiennej wannie lub w drewnianej beczce. Aby uzyskać intymność, poszczególne beczki – do których wlewano gorącą wodę – były oddzielone płachtą płótna. W Polsce – w przeciwieństwie do niektórych krajów w zachodniej części Europy – obowiązywał ścisły podział między płciami.

Łaźnia miejska zatrudniała specjalnych pracowników zwanych łaziebnymi. Pomagali oni przy kąpieli – szorowali, tarli i chłostali kąpiących się oraz obsługiwali paleniska. Inni pracownicy, zwani balwierzami, strzygli fryzury mieszczan sochaczewskich i golili brody bardziej szanującym się obywatelom miasta. Dokonywali także prostych zabiegów leczniczych, podawanie środków przeczyszczających, rwanie zębów, puszczanie krwi, opatrywanie ran czy stawianie baniek. Zalecali także przyjmowanie rozmaitych medykamentów. Wreszcie byli pracownicy, którzy roznosili w łaźni jadło i napoje. Łaźnia średniowieczna była zatem nie tylko instytucją higieniczną, ale także stwarzała możliwość rozrywki towarzyskiej. Jej cechą była bowiem wspólna kąpiel. Schodzono się do łaźni zazwyczaj o oznaczonej porze dnia, wskutek czego stała się ona miejscem spotkania mieszczan i omawiania bieżących spraw. Wyrzeczenie się łaźni uznawano za znaczne umartwienie godne odnotowania w żywotach świętych. Częstotliwość chodzenia do łaźni zależała od gustu i zamożności – wszystkie zabiegi były bowiem płatne.

W omawianym tu okresie rozwijała się także medycyna, była ona jednak bezradna wobec głównych chorób trapiących ludzi. Leczeniem chorób zajmowali się nieliczni lekarze. Pierwsza wzmianka w źródle pisanym o lekarzu w Sochaczewie wymienia pod rokiem 1463 żydowskiego doktora Feliksa. Jednak mieszczanie udawali się na ogół po pomoc do starych doświadczonych kobiet, które trudniły się również położnictwem. Leczono się głównie sposobami domowymi lub korzystano z pomocy znachorów. Szczególnie było to widoczne podczas epidemii dżumy zwanej czarną śmiercią.

Sposoby leczenia bywały czasem równie zabójcze jak same choroby. Średniowieczni lekarze zalecali bowiem najbardziej nieprawdopodobne środki przeciw różnym schorzeniom, np. aby uleczyć szaleństwo, należało wywiercić dziurę w czaszce, żeby wypuścić z niej diabła, na ból zęba zaś najlepiej było nosić na szyi dziób sroki. Ale wobec zarazy morowej lekarze zalecali tylko: usiąść w rynsztoku, aby złe morowe powietrze zostało przegnane przez gorszy od niego smród ścieku; rzucać na ogień wonne zioła celem oczyszczenia powietrza; zażywać arszenik; puszczać choremu krew; wybić wszystkie koty i psy w mieście; wreszcie maszerować od miasta do miasta, biczując się obficie. Z bardziej realistycznych środków stosowano dziegieć (ciemnobrunatna, gęsta ciecz o silnym zapachu wydzielająca się z drewna – kory brzozy – poddanego wysokiej temperaturze). Działał on rzeczywiście bakteriobójczo, ale nie zdawano sobie wtedy jeszcze sprawy, na czym polegała jego lecznicza właściwość. Przepisy kulinarne również należały – podobnie jak obecnie – do receptur medycznych, jako że to, co jemy, pozostaje w ścisłym związku ze zdrowiem, a liczne medykamenty z tradycyjnej apteczki bywały surowcami kuchennymi. Zwłaszcza zioła, wina i octy winne, a także nalewki alkoholowe stosowane do nacierań i – zbyt często – wewnętrznie.

Zorganizowana ochrona zdrowia w średniowiecznym Sochaczewie praktycznie nie istniała. Dopiero w połowie XV wieku powstał tutaj szpital. W średniowieczu i w czasach nowożytnych – przynajmniej do połowy XIX wieku – łacińskim terminem hospitium określano miejsce schronienia wszystkich ludzi, którzy potrzebowali pomocy: ubogich i chorych, podróżnych, starców, sierot, dzieci, podrzutków czy żebraków. W ówczesnej świadomości społecznej dominował bowiem pogląd, że szpital ma służyć przede wszystkim ubogim, co się wiązało z chrześcijańską ideą miłosierdzia. Ubodzy byli bowiem otaczani powszechnym szacunkiem, zaś samo ubóstwo uważano za wartość duchową. Takie podejście do ubóstwa daje się wyjaśnić faktem, iż okazywanie miłosierdzia było w okresie średniowiecza nieodzownym atrybutem dobrego chrześcijanina i wyrazem spontanicznej życzliwości wobec ubogich, chociaż przypisywano mu często funkcję „kupowania zbawienia”. Owe przybytki w niewielkim zatem stopniu przypominały szpitale we współczesnym tego słowa znaczeniu.

Patrząc wstecz na szpitale średniowieczne, również szpital w Sochaczewie, należy powiedzieć, że cierpiący człowiek był tak dalece przedmiotem zainteresowania, iż dokonano bardzo wiele dla jego dobra w stosunku do ówczesnych możliwości. Do szpitali przyjmowano chorych czy okaleczonych biedaków, pielęgnowano ich, opatrywano i obmywano. Zresztą nędza przyjmowanych do szpitala często była spowodowana chorobą, a choroba wymagała nie tylko pielęgnacji, ale i leczenia. Jednak tylko w nielicznych ówczesnych szpitalach zajmowano się leczeniem, większość funkcjonowała jako przytułek dla najbardziej potrzebujących, gdzie znajdowali oni dach nad głową, posiłek, czasami podstawową pomoc medyczną ograniczającą się do zachowania higieny, odpowiedniej diety, zapewnienia choremu odpoczynku i w najlepszym wypadku leków na bazie ziół.

Szpitale nie miały, przynajmniej w okresie średniowiecza, żadnego wezwania. Gdziekolwiek wezwania się spotyka, należy upatrywać w tym wyraźnego śladu istnienia związanego z nimi kościoła. Najczęstsze w Polsce było wezwanie św. Ducha, rozpowszechnione pod wpływem braci szpitalnych Zakonu Świętego Ducha (Ordo Fratrum Canonicorum Regularium Sancti Spiritus de Saxia) i powierzonego im przez papieża Innocentego III (1198–1216) szpitala w Rzymie. Zakon Świętego Ducha oparty na regule św. Augustyna, miał za cel działalność charytatywną. Do szpitali przyjmowano wszystkich potrzebujących pomocy bez względu na płeć, pochodzenie społeczne, zawód i wyznanie. Jeśli zabrakło miejsca w szpitalu, zakonnicy pielęgnowali chorych również w domach, szczególną troską otaczając dzieci, zwłaszcza nieślubne, znalezione, podrzucone w przeznaczonym na to miejscu przed bramą szpitala lub urodzone w szpitalu, a pozostawione przez matki.

Już na początku pojawia się pytanie, która z sochaczewskich budowli, kościół czy szpital, powstała wcześniej. Ponieważ dawne szpitale kościelne były niewielkie, z reguły przeznaczone dla najwyżej dwunastu osób, wydaje się mało prawdopodobne stawianie dla nich osobnych kościołów. Było zatem odwrotnie. Najpierw powstawał kościół, a później – w miarę potrzeb – wznoszono przy nim szpital. Jak było w przypadku Sochaczewa, trudno powiedzieć, gdyż brak na ten temat materiałów źródłowych. Wiadomo jedynie, że ów szpital znajdował się poza granicami ówczesnego miasta, u zbiegu obecnych ulic Warszawskiej i 1 Maja, czyli przy trakcie do Warszawy. Lokalizacja poza miastem spowodowana była częściowo tym, że najstarsze szpitale były także gospodami dla uboższych podróżnych lub wszystkich przybywających, których w spóźnionej porze dnia nie wpuszczano w obręb miasta. Później doszły jeszcze względy bezpieczeństwa, gdyż jedyną skuteczną metodą zapobiegania chorobom, zwłaszcza zakaźnym, była wówczas izolacja chorych.

Szpital sochaczewski prawdopodobnie został założony w 1457 roku przez księżnę mazowiecką Małgorzatę, żonę księcia Siemowita V. Jego powstanie zapewne nie wyprzedzało potrzeb, ale było następstwem przyczyn pomnażających liczbę bezdomnych nędzarzy – moru, głodu, pożaru czy innych klęsk. Ubodzy, dla których przeznaczono szpital, często należeli już do społeczności żebrzącej. Ponieważ szpital sochaczewski w małym stopniu pełnił funkcję lecznicy, trudno przypuszczać, aby zgłaszali się do niego chorzy mający jakikolwiek dach nad głową i minimum opieki ze strony rodziny.

W okresie przedrozbiorowym budynki szpitalne najczęściej budowano z drewna, stosując konstrukcję sumikowo-łąkową, co pozwalało wykorzystać materiał z rozbiórek starych budynków. Dach pokrywano słomą, rzadko gontem lub dachówką. Szpitale zwykle były parterowe, przeważnie składały się z jednej lub dwóch izb ogrzewanych i kilku służących jako pomieszczenia sypialne. Czasami w budynkach szpitalnych znajdował się ołtarz bądź kaplica, łaźnie i pomieszczenia gospodarcze. Sale szpitalne były ciemne i źle oświetlone. Nie zawsze spełniały podstawowe przepisy kościelne o oddzielnych izbach dla „dziadów” i „bab”, a nawet oddzieleniu chorych od zdrowych. Dopiero z czasem zaczęto wprowadzać pewną separację, która początkowo polegała na wbudowywaniu do dużej sali pojedynczych małych alkow umieszczonych pod ścianami.

Opieka w szpitalu była bezpłatna, instytucja musiała więc mieć zapewnione stałe dochody. Uposażenie sochaczewskiego szpitala i położonego obok niego kościoła stanowiła częściowo ziemia i jak mówi wzmianka źródłowa z 1604 roku „wiele kapitałów drobnych lokowanych na gruntach y domach mieszkańców, które razem wynoszą około 500 flor. Procent tey summy pobiera Magistrat y także na ubogich obraca”. Z procentów tej sumy wypłacano również wynagrodzenie dla pracowników. Już założycielka kościoła i szpitala św. Ducha księżna Małgorzata zapisała na ten cel 900 dukatów węgierskich, natomiast na utrzymanie rektora przy kościele św. Ducha, pełniącego przy nim funkcje duszpasterskie, jej szwagierka księżna Anna ofiarowała włókę ziemi zwaną w późniejszych przekazach „świętoduszką”. Tradycyjną formą dofinansowania sochaczewskiego szpitala były także: jałmużna zbierana przez jego mieszkańców, ofiary pieniężne i dary w naturze składane przez miejscową ludność oraz zapisy w testamentach. Korzystał on również z przywileju „ius spolii”, który zezwalał na przejmowanie rzeczy po zmarłych w danej placówce. Mimo wielu źródeł finansowania sochaczewski szpital najczęściej borykał się z dużymi kłopotami ekonomicznymi.

W czasie przebywania w szpitalu (przytułku) jego mieszkańcy byli zobowiązani do pomocy. Do ich obowiązków najczęściej należały prace na rzecz miejscowego duchowieństwa i samego szpitala. Zobowiązani również byli do odbywania praktyk religijnych, przyjmowania Komunii świętej. Największą jednak wagę przywiązywano do modlitwy za dobroczyńców. W zamian otrzymywali miejsce do spania i wyżywienie. W dni powszednie najczęściej podawano chleb żytni, piwo, kasze, groch, kapustę, czasem mięso (wołowe i wieprzowe), masło i śledzie. Monotonię przerywały okresy świąteczne, w czasie których posiłki składały się m.in. z białego chleba, jaj czy ciast.

Chorymi, jak można przypuszczać, zajmowali się sami księża. Mieli oni wykształcenie teologiczne, a nie medyczne i jeśli w czymkolwiek mogli pomóc swym podopiecznym, to najpewniej w wątpliwościach duchowych. Duchowny pełniący funkcje administracyjne i duszpasterskie w szpitalu zwany był prepozytem (proboszczem) kościoła szpitalnego i miał własne uposażenie (beneficjum). Zarządzał majątkiem kościoła szpitalnego niezależnie od proboszcza. Naturalnie istniała jego nominalna odpowiedzialność przed miejscowym proboszczem i władzami miasta. Zazwyczaj przestrzegano również zasady, aby nabożeństwa w kościele szpitalnym, zarówno jeśli chodzi o czas ich odprawiania, jak i wystawność oraz używanie dzwonów, nie konkurowały z nabożeństwami w kościele parafialnym.

Zabudowa miejska

Jak wiadomo, nie ma uniwersalnej definicji miasta. Aby odróżnić je od innych osiedli, bierze się zazwyczaj pod uwagę wiele rozmaitych kryteriów, takich jak sytuacja prawna mieszkańców, wypełnianie ważnych funkcji gospodarczych, ideologicznych i kultowych, struktura społeczna czy charakter zabudowy. Inne kryteria miejskości to terminologia występująca w źródłach pisanych określająca miejscowość jako civitas, istnienie targu oraz jarmarków i wreszcie zaspokajanie potrzeb wiejskiego zaplecza w zakresie produkcji rzemieślniczej, czy wynikająca stąd koncentracja różnych rzemiosł. Miasto powinno zatem być ośrodkiem produkcyjno-handlowym, centrum administracyjno-politycznym, pełnić funkcje militarne i odgrywać rolę centrum religijnego. Lokacja przynosiła osadzie nie tylko nowy ustrój prawny – w wypadku Sochaczewa według zasad prawa chełmińskiego – lecz także nowy układ przestrzenny.

Ważnym czynnikiem rozwoju Sochaczewa było bezpieczne położenie, czyli izolacja przed zagrożeniami natury wojennej czy łupieżczej. Od strony zachodniej pierwotna osada, a potem także miasto było chronione przez Bzurę. Faktem o dużym znaczeniu było istnienie w Sochaczewie jednej z trzech stałych, istniejących już we wczesnym średniowieczu przepraw przez Bzurę. Pozostałe znajdowały się w Łęczycy i w Łowiczu. Ich rola była istotna, gdyż Bzura stanowiła poważną przeszkodę komunikacyjną. Od strony południowej, północnej i wschodniej bezpieczeństwo zapewniały kompleksy puszczańskie, pomniejsze mokradła i dopływy Bzury, z których do ważniejszych należały Utrata i Pisia. Te dwa czynniki, czyli bezpieczne położenie i ważna w znaczeniu ponadregionalnym przeprawa przez Bzurę, przyczyniały się przede wszystkim do zapoczątkowania, utrwalenia, a w następnej kolejności, wzrostu osadnictwa w Sochaczewie i okolicy, a co za tym idzie rozwoju samej osady.

Niewiele wiemy o samym Sochaczewie w znaczeniu przestrzeni gospodarczo-mieszkalnej w tym okresie. W dokumencie z 1231 roku użyto słowa wieś (villa), co na pewno nie przeszkadzało Sochaczewowi pełnić funkcji lokalnego ośrodka władzy administracyjnej. We współczesnym Sochaczewie, wielokrotnie niszczonym i odbudowywanym w ciągu wieków, trudno jest odnaleźć elementy dawnego rozplanowania. Niemniej topografia miasta, badania archiwalne i badania archeologiczne prowadzone na obszarze miasta dostarczają pewnych danych. Świadczą one, że rozplanowanie Sochaczewa wytyczone w czasie lokacji w pierwszej połowie XIV wieku lub nawet już u schyłku XIII wieku pozostało zasadnicze dla układu miasta na wiele stuleci.

Snując rozważania nad życiem mieszkańców Sochaczewa, należy również wspomnieć o budownictwie i warunkach mieszkaniowych. Budulcem większości domów mieszkalnych było drewno. Na ich budowę w 1434 roku książę Siemowit V pozwolił ścinać drzewa w swoich lasach; prawo to potwierdził w 1476 roku król Kazimierz Jagiellończyk. Stosowano przede wszystkim tzw. konstrukcję zrębową, czyli ściany budynków wznoszono z belek układanych poziomo jedna na drugiej. Na rogach budynku belki dzięki odpowiednim nacięciom zahaczały się jedna o drugą i wychodziły poza naroża, tworząc charakterystyczne zręby. Dachy domów pokrywano trzciną lub słomą, dachy kościołów gontem, czyli precyzyjnie przyciętymi deskami przybitymi do więźby dachu w przemyślanym układzie zapewniającym szczelność takiego pokrycia.

Zmiany w budownictwie w Polsce w XIV–XV wieku i wiążący się z nimi postęp polegający na upowszechnianiu się budownictwa murowanego dotyczył głównie dużych miast. W XV wieku w Sochaczewie zapewne jedynym budynkiem murowanym był kościół farny pod wezwaniem św. Wawrzyńca i św. Marii Magdaleny. Stanowił on największą ozdobę miasta, wybijając się wysoko ponad otaczającą go parterową zabudowę. Reszta zabudowań miejskich – w których budynki mieszkalne stały obok gospodarczych – była drewniana. Było to naturalne, skoro miasto znajdowało się w środku rozległych obszarów leśnych. Podobnie było i w innych miastach mazowieckich, np. w Skierniewicach pierwszy budynek murowany (kościół św. Wojciecha) wzniesiono dopiero w 1527 roku.

Jeśli przyjąć, że rynek miejski nie zmienił swego położenia do dziś, to zabudowa Sochaczewa w pierwszym wieku istnienia miasta ograniczała się najprawdopodobniej do domów przy rynku, który był bardzo rozległy w stosunku do wielkości miasta; po kilka domów mogło także stanąć przy ulicach wychodzących z rynku. Domy sochaczewskich mieszczan były nader skromne. Z początku znajdowała się w nich tylko jedna izba – kuchnia, sypialnia i miejsce pracy w jednym. Z czasem oddzielono kuchnię i pokój dzienny. Rosnące wymagania (dodatkowi domownicy, rozwój rzemiosła, hodowla zwierząt) zmuszały właścicieli do dobudowania jeszcze jednego budynku od strony podwórza. Tam też znajdowały się chlewy, kurniki, obory, czasem także stajnie. Przy niektórych domach były także ogrody z drzewami owocowymi i najpopularniejszymi ziołami, jeśli znalazło się na to wolne miejsce.

Stosunkowo mało wiadomo o wyposażeniu wnętrz domów sochaczewskich mieszczan. Gliniana lub kamienna była podłoga, ściany pobielane wapnem. W mieszkaniach przez większą część roku panował chłód, a jeśli rozniecono ogień, całe wnętrze wypełniał dym. Ciepło zapewniało bowiem odkryte palenisko, rzadziej prymitywny, lepiony piec. Do oświetlania wnętrza używano smolnych łuczyw, czasem lampek oliwnych lub nie oświetlano go w ogóle. Zamożni właściciele używali lichtarzy i wiszących świeczników, w których osadzano świece (zwykle łojowe, wyjątkowo tylko woskowe). W domach mieszczan były tylko niezbędne sprzęty i proste meble wykonane domowym sposobem. Pośrodku izby stał masywny stół, dalej ławy i krzesła, jak również skrzynie, w których przechowywano większość ruchomości. Liczba skrzyń świadczyła o zamożności właściciela. W ściany wbijano gwoździe i haki do zawieszania niezbędnych narzędzi, jak również półek. Najbogatsi mieszczanie posiadali lustra, tkaniny, rzadziej obrazy o tematyce religijnej.

Poza trzema kościołami (św. Wawrzyńca i św. Marii Magdaleny, św. Mikołaja, św. Ducha), klasztorem dominikańskim, szpitalem-przytułkiem, łaźnią, karczmą i szkołą parafialną (?) najprawdopodobniej w mieście nie było innych znaczących obiektów użyteczności publicznej. Żadne dokumenty źródłowe nie wspominają o istnieniu ratusza miejskiego i być może nie było go, a władze miejskie urzędowały w domu burmistrza lub w wypadku potrzeby zebrania większej grupy osób najzwyczajniej w karczmie. Wokół głównego placu zwanego rynkiem znajdowała się zabudowa gospodarcza, składy, domy miejscowych kramarzy czy sklepy bogatszych kupców. Na samym rynku były kramy i ławy, na których wykładano towary. Ogłaszano tu również wszelkie – dobre i złe – nowiny i zarządzenia; tu skupiało się zatem publiczne życie miasta. Wokół rynku mieszkali najbogatsi, najbardziej wpływowi mieszczanie. Najubożsi – komornicy – mieszkali na peryferiach.

Tak wyglądał Sochaczew w dzień. W nocy nieco się zmieniał. Z powodu zalegających ciemności brudne ulice nie były widoczne, a przechodnie nie mogli czuć się bezpiecznie. Jedyne oświetlenie miasta stanowił księżyc i gwiazdy, gdzieniegdzie widoczne były światła w karczmach, poza tym panowała ciemność. Nocny przechodzień musiał mieć ze sobą latarnię lub pochodnię, którą wytyczał sobie drogę. Miasto oświetlano tylko z okazji nadzwyczajnych uroczystości.

a) Zamek książąt mazowieckich

Oddzielnie należy wymienić zamek sochaczewski, którego ruiny wznoszą się na prawym, wysokim brzegu rzeki Bzury. Żadne dotychczasowe badania historyczne i archeologiczne nie określiły dokładniej wielu zagadnień początków zamku, jego rozbudowy i przebudowy. Wiele pytań badawczych pozostaje bez odpowiedzi, a układ przestrzenny zamku rekonstruowano na podstawie XVI- i XVII-wiecznych źródeł pisanych i analogii z obszaru Mazowsza. Archeolodzy na wiele wcześniej postawionych pytań odpowiedzieli, chociaż nie na wszystkie. Czy zamek powstał na pozostałościach starszego drewnianego grodu, czy na tzw. „surowym korzeniu”? Do czasu podjęcia badań archeologicznych pytanie to pozostawało bez odpowiedzi. Co do daty powstania zamku również poglądy są podzielone. Zagadnieniem wstępnym nurtującym badaczy dziejów sochaczewskiego zamku jest odtworzenie układu przestrzennego obiektu, faz jego rozbudowy i przebudowy.

Sochaczewski zamek przez długi czas pełnił przede wszystkim funkcję obronną. Był najpierw siedzibą kasztelana, później starosty i urzędników starościńskich, miejscem sądów grodzkich i ziemskich, a także rezydencją odwiedzających Sochaczew książąt, później królów i innych dostojników państwowych. Jego skromne pozostałości są śladem po jednym z najstarszych zabytków Sochaczewa. Budowla znajduje się na wzgórzu o wymiarach 40 x 40 metrów, będącym pierwotnie cyplem wysoczyzny, na której położony jest Sochaczew. Od miasta, to jest od północy i wschodu, oddziela go głęboka dolina cieku wodnego płynącego niegdyś od strony Czerwonki i wpadającego do Bzury u stóp wzgórza. Jedynie od południa, gdzie cypel łączył się z wysoczyzną, nie było naturalnych warunków obronnych, dlatego z czasem przekopano od tej strony głęboką fosę. Wzgórze, na którym zamek się wznosił, było pozbawione drzew i krzewów, mogłyby one bowiem ułatwić nieprzyjacielowi dostęp do zamku.

Nie wiadomo, kiedy dokładnie zamek został wzniesiony, ale prawdopodobnie już w XI wieku znajdował się tu gród strzegący przejścia przez rzekę. Na przełomie XII i XIII wieku zbudowano w tym samym miejscu drewniany gród kasztelański o powierzchni około 50–70 m2. Relikty grodów odkryto w trakcie kilkakrotnych badań wykopaliskowych. Całość otaczał drewniano-ziemny wał szeroki na 10 metrów u podstawy. Składał się on z konstrukcji drewniano-ziemnej, prawdopodobnie skrzyniowej, w której oprócz belek poziomych występowały słupy pionowe.

Wnętrze grodu miało zabudowę drewnianą, o której wiemy tylko tyle, że ściany wewnętrznych zabudowań były uszczelnione gliną. Mimo że warownia nie należała do dużych, mogła stanowić silny punkt oporu podczas wojny i sprawować kontrolę nad przeprawą przez Bzurę w czasie pokoju. Oprócz funkcji obronnych przed napadami Litwinów, Prusów i Rusinów był także wygodnym zamkiem myśliwskim oraz doskonałym punktem etapowym w podróżach książąt mazowieckich z Płocka do Czerska. Znalezione fragmenty naczyń wskazują na istnienie grodu w XIII wieku. Obfite ślady węgla drzewnego świadczą, że zniszczył go pożar, co mogło nastąpić podczas najazdu litewsko-ruskiego w 1286 roku.

Za czasów Siemowita III zamek przeżywał szczyt swej świetności, rozwoju i znaczenia. Nie tylko bowiem był siedzibą księcia i jego dworu czy miał znaczenie strategiczno-obronne, ale również był centrum administracji książęcej. Tu bowiem mieściła się kancelaria i sąd książęcy. Tu również przebywała drużyna księcia. Pierwotnie zamek nie miał żadnej wewnętrznej zabudowy murowanej. Jeszcze w średniowieczu powstało jednokondygnacyjne skrzydło. Mur obwodowy był otoczony z zewnątrz dwoma wałami i podwójną fosą. Nic więc dziwnego, że u podnóża zamku rozwijało się podgrodzie skupiające nie tylko rolników, ale również rzemieślników i kupców.

b) Sieć uliczna

Tak jak na rynku, również na ulicach miejskich toczyło się życie sochaczewskich mieszczan. W ciągu wieków budynki w Sochaczewie budowano, burzono, modernizowano, natomiast układ urbanistyczny niewiele się zmieniał. Mimo wielu burz dziejowych, prawie całkowitego zniszczenia miasta w 2. połowie XVII wieku, średniowieczna siatka ulic w centrum ocalała do chwili obecnej. Już w XIV wieku – jeśli nie wcześniej – zaczęto nadawać im nazwy. Nazwy ulic, placów i traktów biegnących poza miastem stanowią obecnie nieocenione bogactwo źródłowe pozwalające na pełniejsze poznanie przeszłości. Nazwy miejscowe są najstarszymi i najtrwalszymi pomnikami dziejów. Wiele z nich zostało zapomnianych, część uległa przekształceniom, niektóre jednak przetrwały, stanowiąc cenne źródło, które może znacznie uzupełniać wiedzę historyczną. Są one odbiciem miejskich dziejów, odbiciem ciągle zmieniającej się rzeczywistości – niedoskonałym i niepełnym, ale bardzo ważnym.

Znane nazwy sochaczewskich ulic z późniejszych okresów (głównie z XVI, XIX i 1. połowy XX wieku) świadczą, że informowały one mieszkańców i przybywających do miasta o kierunku (np. Bolimowska, Duranowska, Gawłowska, Łowicka, Płocka, Rozlazłowska, Trojanowska, Warszawska) i o konkretnym celu, do którego prowadziły (np. Bóżnicza, Cmentarna, Farna, Zamkowa). Niekiedy nazwa ulicy stanowiła znak ostrzegawczy (np. Krótka, Krzywa, Wąska, Załamana, Zamknięta, Zawiła). Czasami nazwa ulicy pełniła funkcję przewodnika po mieście, wskazując konkretne miejsce (np. Nadbrzeżna, Nadrzeczna, Mostowa, Torowa, Wiśniowa), lub niejako informatora handlowego (np. Tartaczna). Mimo dokładnych granic miasto nie mogło istnieć bez zaplecza. Niekiedy bliskiego, do którego mogły również prowadzić ulice (np. Polna, Stodólna, Wiejska czy Zamiejska).

Wszystkie nazwy sochaczewskich ulic miały zatem charakter informacyjny; żadna nie powstała przypadkowo. Było tak dlatego, że nikt ich formalnie nie ustanawiał, a posługiwano się nimi wyłącznie ze względów praktycznych. To właśnie dzięki temu są tak cenne dla historyków. Dopiero XIX wiek przyniósł modę na różne nazwy pamiątkowe, niekiedy nie mające nic wspólnego z lokalną rzeczywistością. Wówczas rozpoczął się prawdziwy chaos nazewniczy spotęgowany względami narodowymi i ideologicznymi. Ale i w tym chaosie tkwi niemała wiedza o przeszłości – o ludziach i wydarzeniach. Gdyby zachowały się pierwotne nazwy sochaczewskich ulic, stanowiłyby ważne uzupełnienie informacji na temat zajęć zawodowych i życia tutejszych mieszczan.

Wąskie ulice, zajmujące jak najmniej miejsca, miały ułatwiać obronę. W Sochaczewie, jak w innych miastach tej wielkości, nie było wówczas bruku, dlatego ulice podczas deszczów zmieniały się w grzęzawiska. Część z nich jawiła się jako wieloletnie, wspólne składowiska błota, łajna, odpadków kuchennych i innych śmieci.

Duże znaczenie dla rozwoju gospodarczego Sochaczewa miał związany z ulicami układ komunikacyjny i jego stan techniczny. Komunikacja średniowieczna napotykała wiele problemów, wśród których należy wymienić: błoto, tereny podmokłe oraz zwężenia dróg. Układ dróg był w dużym stopniu uzależniony od aktualnego stanu wód gruntowych, a nawet powierzchniowych, oraz od różnych przeszkód terenowych w postaci czynnych osuwisk. Najgorzej było w rejonach gliniastych lub podmokłych, właściwie nieprzejezdnych po deszczu. Nic dziwnego zatem, że dobrym okresem dla transportu lądowego była zima, kiedy korzystano z sań. Przez Bzurę, Pisię czy Utratę często przeprawiano się brodem, to znaczy w miejscu, gdzie dno było płytsze. Czasem bród moszczono dla wygody drewnem lub kamieniami. Wynikający z regale targowego obowiązek naprawy dróg nie wszędzie był jednakowo przestrzegany. Polegał na wymoszczeniu drogi chrustem, drewnem, na budowaniu grobli w miejscach szczególnie trudnych do przebycia oraz na budowaniu i utrzymaniu w odpowiednim stanie mostów.

Niewielkie odległości pomiędzy Sochaczewem a najbliższymi wsiami pokonywano zwykle pieszo lub konno. Transport cięższych towarów odbywał się za pomocą dwu- lub czterokołowych wozów zaprzężonych w woły, rzadziej konie. O powszechności stosowania wozów może świadczyć rozpowszechnienie się na wsi i w mieście zawodu kołodzieja. Na przełomie XII i XIII wieku miasta polskie nie miały jeszcze prawa składu, lecz ówczesne komory celne warunkowały wybór dróg przez kupców. Zapewne kupiec wolał trzymać się stałych, znanych mu dróg, gdzie miał zapewnione bezpieczeństwo i łatwość podróży niż korzystać z nowych traktów, bardziej niebezpiecznych i nie dość chronionych.

Sochaczew był nie tylko węzłem dróg lokalnych, lecz także publicznych, mających dogodne połączenia w skali ogólnokrajowej. Pod koniec średniowiecza obowiązywał na nich przymus drogowy, tzn. kupcy mogli z nich korzystać jedynie zgodnie z wyznaczonymi w przywilejach książęcych, a później królewskich trasami. Miało to zapobiec omijaniu tzw. komór, na których pobierano cło. W zamian władca zapewniał podróżującym, zwłaszcza kupcom, opiekę prawną zwaną mirem drogowym lub „pańską ręką”. Drogi publiczne występowały pod nazwą gościńca, traktu i drogi pospolitej, tzn. publicznej (via communis, via magna, strata publica, via antiqua). Źródła sprzed XV wieku podają niewiele danych o drogach publicznych w okolicach Sochaczewa. Na podstawie rozmieszczenia państwowych i kościelnych ośrodków władz administracyjno-terytorialnych i komór celnych, większych miast, późniejszych źródeł pisanych oraz materiałów kartograficznych z przełomu XVIII i XIX wieku można jednak podjąć próbę wytyczenia ich przebiegu.

Ulice wylotowe w sposób naturalny określano nazwami kierunkowymi. Część ulic wychodzących z sochaczewskiego rynku (obecnie plac Kościuszki) rzeczywiście odpowiadała, jak się wydaje, kierunkom przebiegu szlaków komunikacyjnych funkcjonujących w średniowieczu. Ulice te miały zatem znaczenie nie tylko dla komunikacji wewnątrz miasta, lecz także dla ruchu o szerszym zasięgu. Z narożnika północno-wschodniego ulica Wyszogrodzka, później Trojanowska (obecnie Staszica), prowadziła do pobliskiej wsi Trojanów. Stamtąd trakt wiódł wzdłuż Bzury na prawy brzeg Wisły, do Wyszogrodu, Czerwińska lub Zakroczymia. Inna droga prowadziła do Kampinosu, a jeszcze inna – wzdłuż prawego brzegu Utraty przez Zawady albo lewego przez Szczytno w kierunku Błonia i Warszawy. Główny, krótszy szlak z Sochaczewa do Błonia i Warszawy wiódł przez lasy między Utratą a Pisią. Wyjeżdżało się na tę drogę z południowo-wschodniego narożnika rynku ulicą Warszawską. Od tej ostatniej odgałęziała się droga do Czerwonki, a dalej do Wiskitek, Mszczonowa i Grójca. Z tegoż narożnika rynku wychodziła na południe ulica Łowicka, która przez Boryszew wiodła do Kozłowa, Łowicza i Łęczycy albo do Bolimowa, Skierniewic i Rawy. Mostem przez Bzurę przejeżdżało się do Rozlazłowa, skąd wzdłuż rzeki ku północy prowadziła droga do Wyszogrodu, a w kierunku zachodnim wiódł szlak na Sanniki i Gąbin. Każdą z tych dróg można było dojechać do Płocka. Od XV wieku, jeśli nie wcześniej, najważniejsza droga przechodząca przez Sochaczew to trakt z Warszawy przez Błonie, Łowicz do Poznania oraz do Wrocławia.

Dwa główne szlaki handlowe już we wczesnym średniowieczu przebiegały przez Mazowsze. Były to drogi łączące Wielkopolskę z Rusią, odcinek głównego szlaku łączącego Morze Bałtyckie z Czarnym oraz szlak z Kalisza do Prus przebiegający m.in. przez Łowicz, Sochaczew i Wyszogród. Szlak z Rusi do Wielkopolski przebiegał od Warszawy w kierunku Błonia i dalej wzdłuż Bzury do Sochaczewa, przez Łowicz i Łęczycę ku Wielkopolsce. Inną drogą, już o regionalnym charakterze, był szlak biegnący z centralnej Polski przez Łęczycę, okolice Sochaczewa, Błonie, Bródno i Liw do Drohiczyna, funkcjonujący od XI–XII do początku XIII wieku. Należy oczywiście wspomnieć, że wymienione miejscowości nie stanowiły końca dróg handlowych. Z każdej z nich rozchodziły się kolejne drogi o lokalnym znaczeniu. Ze szlaków wewnątrz dzielnicowych funkcjonowały drogi: Grójec–Płock przez Mszczonów, Wiskitki, Sochaczew, Sanniki i Gąbin oraz Sochaczew–Wyszogród, Sochaczew–Czerwińsk i Zakroczym.

c) Most na Bzurze

Z dróg wodnych niewielkie znaczenie miała Bzura umożliwiająca spław produktów miejscowych i tranzytowych do ujścia do Wisły i dalej do Gdańska. Dla współczesnych mieszkańców Sochaczewa rzeka nie jest już nerwem miasta i nie ma żadnego znaczenia gospodarczego. Tymczasem w średniowieczu zaopatrywała ludność w wodę i była niejako częścią systemu obronnego miasta. Bzura miała także duże znaczenie w produkcji piwa i gorzałki. Woda była ważnym składnikiem w produkcji tych trunków. Miała również duże znaczenie w walce z częstymi w drewnianym mieście pożarami. Szczególne znaczenie miał most, który pozwalał przebyć rzekę. Był tak ważnym obiektem, że traktowano go z wielką czcią i szacunkiem. W zasadniczy sposób wpływał na ukształtowanie przestrzeni miasta, miał wręcz rolę miastotwórczą, „przyciągał” budowle, aktywizował funkcję okolicznego terenu. Był krwiobiegiem Sochaczewa – kierował ruchem mieszkańców, przybyszy, wojsk, kupców, towarów czy pieniędzy. Nie należy jednak go porównywać do współczesnych konstrukcji tego typu.

Ówczesna technika budowlana, jak i brak odpowiednich funduszy, nie pozwalały wybudować w Sochaczewie ponad Bzurą trwałego mostu, który opierałby się płynącej na wiosnę krze i wzburzonym falom często wzbierającej rzeki. Zresztą i bezpieczeństwo miasta nie przemawiało za wznoszeniem trwałego mostu, po którym nieprzyjaciel łatwiej mógłby się dostać do miasta. Najdawniejszy most sochaczewski to raczej szeroka kładka z desek ułożonych na palach powbijanych w koryto rzeki. Przechodzono i przejeżdżano tym mostem jako tako, a gdy woda wezbrała, zazwyczaj go zabierała. Trzeba było wtedy wznosić nowy most. W razie nadejścia nieprzyjaciela lub w zimie, gdy zamarznięta woda Bzury utworzyła naturalne przejście, rozbierano most jako dla miasta niebezpieczny lub niepotrzebny.

Stały most w Sochaczewie istniał już zapewne w 1434 roku. Wnioskować to możemy z dokumentu wydanego w Lublinie w 1566 roku przez króla Zygmunta II Augusta, który potwierdził wówczas mieszczanom sochaczewskim przywilej księcia Siemowita V na wybieranie cła mostowego na zbudowanym przez nich moście na rzecze Bzurze.

Przeprawa przez Bzurę w Sochaczewie funkcjonowała prawdopodobnie w pobliżu kościoła parafialnego, czyli u wylotu ulicy Mostowej (obecnie Toruńska). Ulica ta stanowiła pierwotnie naturalny wąwóz erozyjny, przed wiekami wykorzystywany do zjazdu i przeprawy. Przeprawa przez rzekę w tym miejscu była dogodna, gdyż środkiem Bzury ciągnęła się długa kępa zwana Gawronką, która dzieliła ją na dwa koryta. Na miejscu przeprawy wzniesiono z czasem drewniany most na palach, który istniał tutaj do 1. połowy XIX wieku. Łączył on dwa brzegi, przebiegając nad dwoma korytami rzeki.

Jest jednak wątpliwe, czy właśnie tam znajdował się most wymieniony w dokumencie króla Kazimierza Jagiellończyka z 4 lutego 1476 roku i opisywany w lustracjach z XVI i XVII wieku. Jeżeli wzmiankowana w 1564 roku ulica Mostowa, położona w pobliżu zamku, nosiła tę nazwę w związku z mostem na Bzurze, a nie na rzeczce i fosie zamkowej, to most, o który tutaj chodzi, znajdował się prawdopodobnie u wylotu obecnej ulicy Podzamcze. Ten most drewniany, określany w XVI i XVII wieku przez lustratorów starostwa sochaczewskiego jako „długi i szeroki”, bywał często niszczony przez powódź, a zwłaszcza przez krę. Na jego naprawę mieszczanom przysługiwało prawo bezpłatnego sprowadzania drewna z lasów książęcych. W 1476 roku król Kazimierz Jagiellończyk nadał sochaczewskim mieszczanom wolny przewóz przez Bzurę na okres dwóch tygodni od każdorazowego zniszczenia mostu przez powódź. Przeprawę mieli odbudowywać mieszczanie własnymi siłami, król jednakże zapewniał im wolny wyrąb dębów i innych drzew na ten cel w lasach królewskich.

Na Bzurze także znajdował się młyn książęcy, który przerabiał ziarna zbóż na mąkę, kaszę i inne produkty spożywcze. W młynie odbywał się również przemiał słodu używanego do wyrobu piwa i palenia gorzałki. Tym samym zaopatrywał on miasto w podstawowe produkty żywnościowe. Z młynem były także związane folusze do folowania sukna, przy których również wykorzystywano napęd wodny. (…)